Strony

środa, 20 sierpnia 2014

Tydzień trzeci

Tydzień trzeci nie był już taki super, jak poprzednie dwa, ale sami zoabczcie;)

Dzień #15
Zrobiłam dzieciakom na śniadanie placki z jabłkami, i były w mega szoku, że jak to, jakbłka w środku?? Ale baaaardzo im smakowały :) Potem z niedowierzaniem opowiadały rodzicom, co ta Polka im na śniadanie zgotowała;P
A potem poszliśmy na spacer, nad małą rzeczkę z małym wodospadem, a raczej taką kaskadą. Bo chłopiec wymyślił, że będzie szukał węży... I wyobraźcie sobie, że żadnego nie znalazł, a ja oczywiście musiałam jednego zobaczyć... ahhh 

A potem pojechaliśmy na camping z siostra hostki i jej córeczkami. Miała tam być rzeka, w której chłopiec chciał pływać. poszliśmy nad tą rzekę, ale był to bardziej strumień górski, więc jak tu pływać, w wodzi po kostki:) Ale podobno z drugiej strony, za skałami jest super szeroka i głeboka rzeka, więc idziemy, bo on chce pływać! koneic kropka, on chce! Więc co tam, ze już po 20, że jesteśmy z 4letnią dziewczynką i drugą dwumieesięczną. Przedzieramy się przez krzaki, puszczę i idziemy po skałach, bo on chce. Co tam, że mała się pokrzywami poparzyła. Po drodze widzimy padalca, a że ja nie wiedziałam, że to nei jest wąż, a hostka próbowała mi wyjaśnić, że to rodzaj jaszczurki, i użyła słowa krokodyl, to chłopeic już się burzy i krzyczy, bo co ona mówi! Doszliśmy nad tą rzekę, to on zamiast pływać, chodził po lesie i szukał internetu w telefonie żeby mi tego padalca wyjaśnić. Wiecie co? Myślałam, że coś mu zrobię! Bo w końcu się nie kąpał! Bo jednak to miejsce też jest złe. Byłam w szoku, że hostka i jej siostra się zdecydowały wziąć takie maluchy, w takie miejsce, o takiej porze. Bo żeby to było południe, wcześniej... ale już było dosyć późno! A my doszliśmy, siostra nakarmiła małą, i zaraz wracaliśmy. Bez sensu wycieczka w ogóle.. No ale miejsce ładne, podobało mi się! :)


No i gdzie tu w tej rzeczce się kąpać? :)




Dzień #16
Kolejny zwykły dzień, nicnierobienia właściwie. W południe zadzwonił telefon domowy, i moja dziewczynka oznajmiła mi, ze to do mnie. yyyy jakim cudem do mnie?? Byłam w szoku, i zestresowana trochę, no bo kto to może być? Okazalo się, ze dzwoniła Marta, polska aupair, którą poznałam kilka dni wcześniej;) Jej hostka jechała z dziećmi do Vic do dentysty, i zaproponowała, że może nas zabrać, zebyśmy sobie pochodziły po mieście. Tak więc pojechałam po południu z Martą, całe 2 godziny chodziłymy, bez żadnej przerwy!:) Na koniec tylko zaszalałam i kupiłam lody, ale pani pomyliła smaki, i zamiast kokosowego dostałam czekoladowego;p no ale dobra;) Nagadałam się w końcu po polsku i zabrałyśmy się z powrotem z hostem Marty, który wracał z pracy. Moja dziewczynka była bardzo o mnie zazdrosna, na wieść, że wychodzę gdzieś bez nich;)

Dzień #17
Na obiad zrobiłam rodzince placki ziemniaczane. Bardzo im smakowały, ciągle powtarzali jakie to pyszne są, i znów się kłócili, kto ile może zjeść;) Ale żebyście widziały, jak patrzyli na mnie jak na idiotkę, kiedy tarłam te ziemniaki, a potem smażyłam. Wszyscy stali nad tą patelnią, i zapewne z myślą w głowach, że mają wariatkę pod swoim dachem :P hehe no ale warto było:)
Po południu przyszła do F. koleżanka, która mi po prostu działała na nerwy... wiecie, ten typ 'ojej, jaka ja jestem fajna'. Chciały, żebym poszła z nimi na spacer, ale ja nie miałam ochoty przebywać z tą dziewczynką, z resztą nie lubię spędzać czasu z kimś, kto ciągle mówi po katalońsku, a ja jestem jak powietrze. Niech sobie idą same. Poszły, ale wcześniej usłyszałam od F. że cały czas siedzę tylko w pokoju... haha dobre sobie! ale jeśli nawet, to co ją to, jesli to mój czas wolny..mogę robić co chcę. No ale żeby nie było, poszłam czytać książkę do ogródka w tym czasie. Zaraz damy wróciły ze spaceru, i usiadły z planszówką koło mnie. Jadłam brzoskwinię, to one poszły po jabłka. Darły sie non stop, zwłaszcza ta koleżanka, wygłupy na maxa, ale takie, że wiecie, nie chciało sie na to patrzeć. No to poszłam do pokoju, bo nawet już nie wiedziałam, co czytam. No to one myk też na górę, grać na pianienie pod moimi drzwiami... Zamknęłam drzwi. To potem wparowały mi do pokoju tanecznym krokiem, bez pukania. I F. się pyta, czy ja zła jestem? Eh co za dzieciak. Hostka potem sama mi powiedziała, że to najbardziej szalona z jej koleżanek.

Dzień #18
Wreszcie wycieczka! :D Tak się cieszyłam, bo naprawdę lubiłam te wypady z hostami, to, że przygotowywali całe obiadki dla nas, które jedliśmy w plenerze, jak na pikniku :) Zwiedziliśmy kilka małych miasteczek i na koniec dnia Gironę. Jednak już w drugim czy trzecim pukcie dzieci zaczęły narzekać, że chcą do domu, bo gorąco, bo nie tak, bo na basen, bo to, bo tamto... Hości mówią im, ze jedziemy zaraz na plażę. Oni, że nie lubią plaży, bo woda jest słona, lepiej wracać do domu, na basen! No i już popsuły atmosferę i humor, i w ogóle... Ale suma sumarum i tak było miło, ze strony hostów, bo dzieci już mnie naprawdę denerwowały. Bo jak można nie doceniać tak super rodziców, i marudzić, ze chce się siedzieć w domu?? Cały tydzień siedziały! Przez to wszystko i ja coraz bardziej chciałam być w domu, ale w  s w o i m  domu!

Besalu:


Muzeum Salvadora Dali w Figueres:

F. chciała żebym zapozowała xD haha
Girona:









Castell de Roca

 Tak mniej więcej wyglądały nasz eobiadki w plenerze;) Poprzedni w górach widzieliście, tym razem z widokiem na morze :) Baigietka z omletem, pomidorki z serkiem, cola, ciastka i owoce, i ja już pękam xD nie wiem jak ja dałam radę tam tyle jeść!! 



Dzień #19
No i to był ten zły dzień dla mnie. Nie moglismy jechać na żadną wycieczkę, bo zostaliśmy zaproszeni na rodzinny obiad, na farmie należącej do brata hosta. Byli dziadkowie dzieciaków, 3 braci hosta z żonami i synami, moja host family no i ja. Powiedziałam już wcześniej hostce, że się trochę tym spotkaniem stresuję, po prostu. Ona, że spokojnie itd. Nie miałam ochoty w ogóle tam jechać, ale babcia dzieci ciągle się dopytywała, czy ja będę, że wszyscy chcą mnie poznać itd. Moja hostka odpowiedziała jej na to pytanie, że oczywiście, że będę, bo przecież jestem jej starszą córką, więc jak mogłoby mnie nie być? ;) No miłe, nie powiem, ale i tak mi sie nie chciało! Ale własnie dlatego się poświęciłam. Najpierw było miło, rozmawiałam z żoną najstarszego brata po angielsku. Oni przez jakiś czas mieszkali w Nowym Jorku, więc i o USA porozmawiałyśmy. Ale przyszedł czas siadania do stołu, i zwykle siadałam koło mojej hostki, bo ona wszystko mi tłumaczyła. Ale tu dorośli siedzieli po jednej stronie stołu, a młodsze pokolenie po drugiej. Kuzyni moich dzieci są o 2-3 lata młodsi ode mnie, więc nie chciałam żeby sobie pomyśleli, że nie wiadomo kim jestem, i usiadłam koło nich. Ale to nie był najlepszy pomysł... Bo mimo, że obaj znali angielski i rozmawialiśmy kilka dni temu, to się nawet nie odezwali do mnie! Jeden tylko wymienił słowa po polsku, które zna, ale możecie sie domyślić jakie to były słowa... Także zjedliśmy paellę, którą przygotował jeden z braci. Potem ciasto czekoladowo-truskawkowe przygotowane przez innego brata. I wszyscy oddali się rozmowom, dzieci zabawie w basenie, a ja siedziałam sama i czekałam jak na zbawienie, kiedy oni w końcu powiedza, że wracamy do domu... Jeszcze najmłodszy z chłopców tak mnie wkurzał, bo ciągle mówił jakieś głupoty, albo chlapał mnie wodą... Potem było trochę lepiej, bo graliśmy w tenisa z dzieciakami, ale generalnie dużo czasu przesiadziałam sama. Jedni nie znają angielskiego, inni znają, ale pogrążeni w innych rozmowach. A ja nie chciałam przeszkadzać, bo takie spotkania rodzinne mają oni 1-2 razy w roku. Ale było mi po prostu przykro, bo siedziałam sama i rozmyślałam, ze powinnam być w tym momencie ze swoją rodziną! I potem tekst F. "Kasia, nie lubisz mojej rodziny"... bo co, bo nie rozmawiam z nimi, bo nie znam katalońskiego? Siedzieliśmy tam od 13, i w końcu o 20 zaczęliśmy się zbierać! No w końcu! Już byłam zadowolona, ze wracamy do domu, gdy widzę, że zatrzymujemy się pod domem drugiej babci... I kolejne 2 czy 3 godziny słuchania katalońskich rozmów.. Co więcej, oglądali sobie kabaret, wszyscy śmiali się do rozpuku, a ja siedziałam i czułam się jak idiotka, bo nic nie rozumiałam... Babcia na mnie patrzyła i powtarzała "Biedna Kasia, nic nie rozumie"... Naprawdę uwielbiam tą ich babcię! Ale już chciałam być wreszcie w 'swoim' pokoju, i odpocząć od nich wszystkich. Tak więc kiedy wróciliśmy do domu, poszłam do siebie, i włączyłam internet, fejsa. I sorawdziłam wiadomości. 3 nowe, i 3 o tym, że ktoś bardzo za mną tęskni, zebym wracała. I w tym momencie zrobiło mi się tak przykro i smutno, że aż łzy sie zakręciły w oczach. Wpadła F. do mojego pokoju, i znów sie pyta, czy jestem zła... tłumacze jej po raz enty, że nie. Nie dawała mi spokoju, więc w końcu jej powiedziałam, że nie jestem zła, tylko smutna. No to ta od razu do hostki, hostka do mnie i się zaczęło :) Rozmowy jednak nie było, bo ja nie byłam w stanie rozmawiać, bo bym chyba popłynęła;) Miała być następnego dnia, ale tak wyszło, że nie wyszło:) I tak właśnie wyglądał chyba mój najgorszy dzień w trakcie tego pobytu. 



Dzień #20
Kolejny zwykły dzień. Po południu pojechalismy do Zary wymienić buty dla F., które dostała w prezencie, a okazały się za duże. A potem w odwiedziny do siostry babci. Ciocia z wujkiem byli naprawdę sympatyczni, mili i w ogóle. Ale to był trzeci dzień w tym tygodniu spędzony w rodzinnym gronie, i to już było za dużo po prostu. Kolejny raz, kiedy siedziałam jak kołek, prawie nic nie rozumiałam i czekałam na powrót do domu, jak na zbawienie. 

Dzień #21
Postanowiłam, że trzeba się wziąć w garść, bo ostatnie dni nie były dla mnie najlepsze. Rano uczyłam dzieci smażyć naleśniki, i miały przy tym dużo radochy! :) Wcześniej hostka pytała mnie, czy ja naprawdę tak często im smażę placki i naleśniki na śniadanie, bo to będzie problem z tym, jak ja wrócę do domu. Bo kto im będzie je smażył?:) Dlatego postanowiliśmy się nauczyć;) 
Potem uczyłam ich liczyć po polsku, a oni mnie po kataloński i hiszpańsku:) Miałam z nich ubaw;) największy problem sprawiają im: dziewięć i dziesięć, i chyba do tej pory nie mogą zapamiętać :) 
A wieczorem na placu zabaw przed domem spotkałam Martę, więc miałam okazję porozmawiać po polsku, co mnie bardzo cieszyło:) bo wiecie, nikt tak nie zrozumie au pair, jak druga au pair ;)
Generalnie to był całkiem miły dzień, i co najważniejsze dzieci się nie kłóciły!! W końcu! pierwszy raz, od dłuższego czasu!



1 komentarz:

  1. Zawsze będzie jakiś kryzys , musimy być na to przygotowane:) dobrze, że się wziełaś w garść! I to prawda au pair drugą au pair zawsze zrozumie! W usa będzie nas dużo:))

    OdpowiedzUsuń