Strony

czwartek, 18 grudnia 2014

Pierwsza wizyta w Chicago (duuuużo zdjęć!)

Zaczęłam odliczanie do wyjazdu na 100 dni przed, a tymczasem dziś mija mi 100 dni jak już tu jestem!


Czas leci bardzo szybko, ale nie zgadzam się z tym, że tylko tutaj. Bo przynajmniej ja miałam tak samo w Polsce :)

Najciężej jak zwykle zacząć pisać, po długiej przerwie. Jestem tu już 100 dni, ale póki co, to co weekend zwiedzałam Chicago i swoja okolicę. Także dużo 'to do' na mnie czeka tej wiosny! :)

Większość weekendów minęła mi na długich spacerach ze znajomymi po ulicach Chicago. Super extra zdjęć niestety nie mam, bo wciąż nie mam aparatu, a zdjęcia robię tylko telefonem, ktory w dodatku nie chce się łączyć z moim komputerem;/ Ale pora zabrać Was w końcu na pierwszy spacer po Chicago oczami mojego telefonu.

Była sobota 20 września. Ciepły, słoneczny dzień. Po śniadaniu wsiadłam w auto, i ruszyłam w kierunku stacji. Oczywiście nie obyło się bez przygód. Najpierw przejeżdżał pociąg, przez co musiałam 15 min czekać, w związku z czym nie zdążyłam na pociąg:/ następny za godzinę, a Agata już na mnie czekała, a ja czekałam na stacji... no ale tak to już jest, że zawsze musi być z przygodami. Potem/ mimo nawigacji, musiałam pobłądzić zanim znalazłam stację, ale w końcu się udało. Zrobiłam pierwsze zdjęcia i usiadłam na ławce. Podeszła do mnie starsza pani z pytaniem, czy mogłabym zrobić jej zdjęcie. Oczywiście, że mogłam! Wcale nie była taka bardzo wylewna i rozmowna, jak to mówią wszędzie o Amerykanach, ale że ja nie miałam innego zajęcia, to ją zaczęłam wypytywac o to i o tamto:) I tym sposobem godzina czasu szybciutko minęła, a ja zyskałam kompana podróży. Co było mega pomocne, bo była to moja pierwsza podróż do Chicago. Pani akurat obchodziła swoje okrągłe 60  urodziny. Jechała do miasta by spotkać się i świętować z przyjaciółmi. Normalnie jeździ autem, ale pech chciał, że złamała sobie nogę parę dni wcześniej. Pani oczywiście też i mnie o wszystko wypytała, o Polskę, o podróże, o program au pair. Miło nam sie rozmawiało, więc kiedy nadjechał pociąg oczywiście poszłam za nią, i zajęłam miejsce obok. Po kilku przystankach dotarł do nas konduktor, i wiecie co? Pani powiedziała, że ona mi kupi bilet weekendowy (nawet nie jednorazowy!) do Chicago, bo to moja pierwsza podróż, i mam sie dobrze bawić! Nawet nie wiecie jak mi było jednocześnie miło i głupio i w ogóle. Dobry początek! :) 

Wysiadając z pociągu nie miałam pojęcia, w którą stronę iść i gdzie, więc podążałam za tłumem, i wcześniej poznaną panią. Union Station to naprawdę duży dworzec z wieloma wyjściami. Umówiłam się wcześniej z Agatą, która na mnie już czekała, jednak nie miałam pojęcia gdzie. Wyszłam pierwszym lepszym wyjściem, i od razu ją zobaczyłam. Wyściskałyśmy się jak szalone, ale szczęśliwe, że w końcu tu jesteśmy, razem. Kilka miesięcy wcześniej udało nam sie spotkać w Krakowie, przy okazji wizyty Agaty w ambasadzie.

Co by Was nie zamęczać, zapraszam na spacer po Chicago! Będzie duuuużo zdjęć! Ale pokochałam fasolkę, musicie mi wybaczyć! Przygotujcie się na obejrzenie jej od każdej strony :)

początek przygody - pierwsza wizyta na stacji
pierwsze foto z Chicago! :)
















fasolka od środka
selfie w fasolce oczywiście musi być, stały punkt w wizycie każdego turysty



po drodze złapał nas deszcz, więc przerwa w Starbucksie na vanilla bean frappucino jak najbardziej wskazana:)



czas na pierwsza deep dish pizzę! yummy! :D

i pierwsza wizyta w Cheescake Factory :)
We're glad you're here! 





Agata zaserwowała mi prawdziwe amerykańskie śniadanie;)


czwartek, 11 grudnia 2014

Happy 3 months!


Dziękuję za komentarze pod poprzednią notką! Wiem, że muszę wrócić do pisania, a przynajmniej powinnam! skoro ktoś tu zagląda i chce czytać, ale też i dlatego, że pamiętam jak jeszcze nei tak dawno, sama wyczekiwałam postów dziewczyn! Także rozumiem, rozumiem. Ale wiecie co jest najgorsze? Nie to, że trzeba znaleźć czas na pisanie i edycję zdjęć, ale najgorzej jest wrócić po tak długiej przerwie... Bo nie wiadomo od czego zacząć. Tak więc muszę wrócić z krótkimi notkami na różne tematy, bo inaczej to się nie uda. 
Tymczasem, dziś mija 3 miesiące od momentu, kiedy przekroczyłam próg domu mojej amerykańskiej host family. W poniedziałek minęły 3 miesiące od wylotu z Warszawy, od ostatniego spotkania z rodziną i znajomymi... Nie mam pojęcia, kiedy! To prawda, że czas tu leci bardzo szybko! Ale nie zgodzę się ze stwierdzeniem, ze tylko tu, bo mi w Polsce też leciał baaaaardzo szybko! Dopiero co studia wybierałam, a już jestem kilka miesięcy po obronie! 

Podsumowując te 3 miesiące... dalej jestem zadowolona z tego, że tu jestem. Przede wszystkim z tego, że udało mi się zrealizować ten cel, marzenie, bo przecież czekałam na to tak długo! Inni dawno już by stracili zapał, a ja jednak konsekwentnie do tego dążyłam. Ale taka już jestem;) Jak myślę, o tym co mi siedzi w głowie teraz, to aż się boję, że i to zrealizuję :P hihi 

Z rodzinką dobrze się wciąż dogaduję, nie mogę na nich narzekać. Moje maleństwo, to już nie takie maleństwo. I po tych 3 miesiącach widzę ogromną różnicę i dostrzegam ogromne postępy mojej małej dziewczynki. Przyjechałam tutaj jak miała 18 miesięcy, teraz ma już 21. Po 3 miesiącach mojego pobytu tutaj w końcu zaczęła sama trzymać butelkę, z czego jestem mega dumna! I z niej, i z siebie i swojej cierpliwości i upartości:) Mała sprawiła mi również prezent, bo zaczęła mówić moje imię, oraz kilka innych słówek, których naukę obrałam sobie za cel. Idzie nam coraz lepiej:) I już teraz wiem, że ciężko będzie mi się z nią rozstać po tym całym wspólnym roku... To jest mega niesamowite uczucie, kiedy widzisz, jak taki maluch każdego dnia robi ogrome postępy, codziennie mówi nowe słowa... I mam ochotę płakać ze wzruszenia, kiedy codziennie rano schodzę na dół do kuchni, a moje host dziecko ze śmiechem i radosym okrzykiem, bijąc do tego brawo, biegnie w moją stronę. To jest po prostu    n i e s a m o w i t e :)

Nie miałam jeszcze homesicku, i obawiam się, że niedługo może nadejść, bo podobno najgorzej jest po 3 miesiącach... ale zobaczymy! Może obejdzie się bez tego? W każdym razie wiem, że dam radę! :)

Jeśli chodzi o mój angielski... mam wrażenie, że nie widzę dużej różnicy. Ale moja host mum mówi, że ona widzi bardzo dużą:) Chociaż jak się bardziej zastanowię, to wiem, że poznałam sporo nowych słówek. I napewno łatwiej mi przychodzi rozmowa w tym języku. Jest zdecydowanie lepiej od kiedy poznaję nowych ludzi z innych krajów, z którymi inaczej niż po angielsku po prostu się nie dogadam! 

Jeśli chodzi o jedzenie... moja rodzinka odżywia się bardzo zdrowo, więc moje weekendowe szaleństwa nie są tragedią:) I tu znowu moja host mum, stwierdziła że wydaje jej się, ze schudłam ok. 2 kg, i ciągle powtarza, ze za mało jem! A mi tymczasem wydaje się, że przybrałam ze 2kg... Ale nie dam się, będę ćwiczyć!:) Zaprzyjaźniam się też z nowa aplikacją na moim telefonie, i uważnie zaczynam śledzić to, co jem.

Nie do końca jestem zadowolona z moich 'podróży', a raczej ich braku. Bo jedyne gdzie podróżuję, to ciągle Chicago co weekend albo dwa. Ale już niedługo sie to zmieni! I mam nadzieję, że w Nowym Roku będę mogła Wam pokazać wiele pięknych miejsc! Tymczasem niedługo muszę Was zabrać na wycieczkę do Chicago, bo jeszcze tego nie zrobiłam! Przepraszam! 

Podsumowując ja i Stany całkiem się polubiliśmy, ale dalej uparcie twierdzę, że nie chciałabym tu mieszkać na stałe. Zobaczymy, czy mi się zmieni:)  Jednak Europa to Europa! A tu ciągle powtarzam "To jest Ameryka, tego nie ogarniesz"! I co kolejna nowo poznana osoba, to kolejna osoba, która  przyznaje mi rację :)

Buziaki! :*
Wasz włóczykij ;)

PS Jeśli chcielibyście, zebym o czymś napisała, nie bójcie się do mnie napisać! Wszystkie propozycje mile widziane! :)