Strony

piątek, 29 sierpnia 2014

Bilety są, walizki są! + niespodzianka prosto z USA :)

Wczoraj w końcu doczekałam sie od APiA informacji o locie. Najpierw w nocy moja hostka przesłała mi bilety z NYC do Chicago, a potem, jeszcze przed południem ruszyło się i APiA. Cieszę sie, że nie będę sama. Będzie nas aż 7 razem leciało! :D A na szkoleniu będzie co najmniej 10 Polek, więc w ogóle fajnie :) 

LOTY:

  • 8 września, 13:00, Okęcie, Warszawa -> 16:25, J.F.Kennedy, Nowy Jork
  • 11 września, 19:40, LaGuardia, Nowy Jork -> 21:10, Chicago O'Hare
Lot z Warszawy bezpośrednio do NYC, i o dobre godzinie, więc jestem zadowolona;) Ten do Chicago, trochę późno... Tak samo miałam, jak leciałam do Hiszpanii. I to nie najlepsza pora :) Bo dojechaliśmy do domu po 22, zjedliśmy kolację i spać, a potem wiecie, tak dziwnie rano wstać, nie wiadomo o której, czy zejść na dół do kuchni, czy nie... Takie różne myśli w głowie siedzą. Ale w Hiszpanii następnego dnia w sumie nie było źle, więc tu też nie będzie :) Tylko fajnie by było, gdybym do tego Chicago nie leciała sama. Może jakaś towarzyszka podróży na szkoleniu się znajdzie;)

Wczoraj też w końcu po kilku dniach doszły moje nowe walizki! Kupiłam je przez allegro, i zamówiłam dokładnie takie jak widać niżej na zdjeciu, z tym, że wzięłam tylko małą i dużą. Kolor w rzeczywistości jest inny, także zdjęcia na aukcji były nieco przekłamane. Kolor 'lazurowy' w internecie wyglądał na pastelowy niebieski, w rzeczywistości jest to naprawdę lazurowy kolor wody, coś pomiędzy niebieskim a zielonym, taki elektryzujący odcień. Ciężki do opisania, ale ładny! Im dłużej patrzę na te walizki, tym bardziej mi się one podobają :)  Zrobiłam swoje zdjęcie, ale też nie oddało prawdziwego koloru. Ciężki do uchwycenia, musicie wierzyć mi na słowo :)


Ale co tam kolor, najważniejsze, żeby wytrzymały podróż i doleciały w całości. Mam nadzieję, że tak będzie! Jak by ktoś był zainteresowany tymi walizkami, to mogę dać namiary na sprzedawcę. 
Wczoraj też kupiłam prezenty dla hostów, ale wciąż czekam na przesyłkę z prezentem dla dziewczynki, także pokażę jak już wszystko będę miała. 

Już od jakiegoś czasu rozpoczęłam pożegniania, i ciągle się z kimś spotykam. Jutro czeka mnie większe spotkanko pożegalne z koleżankami..ale naprawdę nie czuje tego, że się nie zobaczę z tymi osobami tak długo! A wczoraj spotkałam się z moją Monią, po prawie 2 miesiącach nie widzenia się! Monia była na wakacjach w USA, więc swoimi opowieściami i zachwytami nakręciła mnie jeszcze bardziej na wyjazd, bo zachwycona jest totalnie wszystkim! Już planujemy jakieś spotkanie w przyszłym roku, może w Kalifornii:) Kochana, zrobiła mi niespodziankę, której totalnie się nie spodziewałam! 


Przywiozła mi pyszne czekoladki z masłe orzechowym, od których właśnie nie mogę sie oderwać :P I kupiła mi karty do gry z obrazkami z NYC!! aaaa! Bo wie, że zamiast pocztówek zbieram karty z różnych krajów :) I jeszcze dostałam 2 pocztówki, a podobno trzecia jest w drodze od dłuższego czasu, więc nie wiem czy nie zaginęła :) MONIU KOCHANA MOJA DZIĘKUJĘ CI BARDZO! :*

Tymczasem 10 dni! Nie wierzę! :)

czwartek, 28 sierpnia 2014

summer au pair in Spain: podsumowanie!

W poprzednich postach dzień po dniu, w skrócie opisałam moją miesięczną przygodę jako au pair w Hiszpanii (tydzień pierwszydrugitrzeci i czwarty).Czas wreszcie jakoś to podsumować! :)



Podsumowując, jestem szczęśliwa, że miałam możliwość spędzić te 30 dni w Hiszpanii (która swoją drogą wcale nie była bardziej słoneczna niż Polska w tym czasie), z cudowną rodzinką. Naprawdę uważam, że trafiłam na wspaniałych ludzi. Owszem, dzieci jak to dzieci, zawsze mogłoby być lepiej, ale generalnie nie mogę narzekać. Z dziewczynką popsuł się trochę kontakt na kilka dni pod koniec mojego pobytu tam, ale była cały czas dla mnie jak młodsza siostra.  I naprawdę spędziłyśmy razem fajne chwile. Chłopiec - hmm typ dziecka, któremu nic nie pasuje, zawsze wszystko jest źle, a ja takich ludzi nie lubię ;) Ale to trudny wiek, 13 lat, myślę, że będzie z niego fajny facet w przyszłości. Ale jeśli chodzi o hostkę, to uważam, że lepsza już by być nie mogła :) I naprawdę chciałabym, żeby moja amerykańska hostka była podobna! Host też fajny gość, ale nie mówił po angielsku, więc niestety za bardzo sobie nie mogliśmy porozmawiać, aczkolwiek codziennie jakąś prostą rozmowę z użyciem rąk i mixu wszelkich języków prowadziliśmy :)

Przez te 4 tygodnie poznałam naprawdę wielu ludzi: całą rodzinę, sąsiadów i innych mieszkańców miasteczka. Zwiedziłam w tym czasie też naprawdę dużą część Katalonii! Dzięki moim host rodzicom, którzy naprawdę chcieli mi pokazać jak najwięcej! I gdyby nie marudzenie dzieci, to wiem, że pokazaliby mi jeszcze więcej. I właśnie za to ich uwielbiam, za ich styl bycia i życia. Robimy kanapki, pakujemy co potrzebne, i ruszamy w drogę! To właśnie coś, co lubię, i ze względu na to chętnie zostałabym ich córką :P Chociaż poniekąd nią zostałam :)

Sami zobaczcie! Wszystkie te punkciki odwiedziliśmy razem (poza jednym!), a nie do końca jestem pewna, czy wszystkie miejsca udało mi się zaznaczyć. 


Ten program daje naprawdę wspaniałe możliwości! A jeśli jesteście au pair w dużym mieście, i na trochę dłużej to już w ogóle super dla Was! Język, kultura, obyczaje... lepiej nie da się tego poznać, niż mieszkając z rodziną goszczącą! Naprawdę uważam, że jest to super możliwość dla młodych ludzi. I jeśli tylko macie taką szansę, to korzystajcie! Nie zastanawiajcie się, bo zawsze to nowe doświadczenie, które wiele wniesie do Waszego życia i czegoś Was nauczy. Jednak należy pamiętać, że to nie są wakacje, jak myślą nasi znajomi i rodzina... a dzieci potrafią być męczącę, i nieźle dają w kość! A nawet nicnierobienie też męczy, no i dochodzi tęsknota. Zawsze muszą być jakieś plusy i minusy, to normalne! Ale trzeba sobie jakoś radzić :) Myślę, że opcja summer au pair gdzieś w Europie to świetny pomysł, aby wcześniej się sprawdzić i upewnić czy ten program jest dla nas, jeśli planujemy wyjazd do USA. 

Dzięki temu, że byłam przez miesiąc w Hiszpanii jako au pair, jak już wspomniałam, dużo zobaczyłam i poznałam wielu ludzi. Miałam możliwość spróbowania nowych potraw, nauczenia się paru słówek katalońskich i hiszpańskich, obcowania z inną kulturą, innym życiem, po prostu. Jeśli chodzi o angielski, myślę, że nie podniosłam swojego poziomu, ale bardziej się otworzyłam na rozmowy w tym języku, no bo inaczej bym się nie dogadała;) Uważam, że to świetny pomysł na przełamanie bariery językowej, i w ogóle naukę języka, no bo musicie mówić, nie macie wyjścia! Co więcej, miałam możliwość prowadzenia długich rozmów z moją host mum na tak różne tematy, dotyczące życia codziennego, czy też różnic między Polską a Hiszpanią. Od rozmów o herbacie, czy parzeniu kawy zaczynając, a kończąc na temacie edukacji, długości urlopów macierzyńskich, historiach rodzinnych czy sprawach ekonomicznych(!). Takich informacji raczej nie wyczytacie w książkach, gazetach czy internecie. Nie ma to jak rozmowa z mieszkańcami. To oni najlepiej opowiedzą o tym 'jak się żyje' tam. Z hostką miałam tak świetny kontakt, że nawet rozmowy o porodach były :P  I naprawdę fantastyczne dla mnie było to, kiedy opowiadała mi całą historię jej znajomości z hostem, zaczynając od tego jak się poznali. Naprawdę, uwielbiam tą kobietę, i chociażby ze względu na nią cieszę się, że tam byłam i miałam możliwość ją poznać. I kiedy przy pożegnaniu na lotnisku powiedziała mi, że zawsze będę jej starszą córką, to po prostu nie mogłam powstrzymać łez, i pierwszy raz w życiu płakałam żegnając się z kimś.
I myślę, że właśnie to jest najpiękniejsze w tym programie, że zyskałam rodzinę! Daleko, bo daleko, ale są. Wciąż jesteśmy w kontakcie, piszemy maile, i planujemy spotkania w Polsce i Hiszpanii :) A oni już zapowiedzieli, że przyjadą na mój ślub! Co tam, że nawet kandydata na męża nie mam:)

Podsumowując: polecam, polecam, i jeszcze raz polecam! :) 

niedziela, 24 sierpnia 2014

Tydzień czwarty

Dzień #22
Chciałam tego dnia wybrać się z dzieciakami na jakąś wycieczkę po okolicy, ale nie znałam pobliskich atrakcji;) Z pomocą przyszło mi przypadkowe spotkanie poprzedniego wieczoru z Martą. Opowiadała mi o swojej wycieczce z inną au pair i ich dzieciakami w pobliskie góry - Costas Mallas. Uznałam to za świetny pomysł, i po opowieściach Marty naprawdę chciałam je zobaczyć. Także po śniadaniu, i kłótni dzieci czy idziemy pieszo, czy rowerem, wyruszyliśmy. L. na rowerze, a ja i F. pieszo :)



Po południu odwiedziła na kuzynka hostki z 5miesięczną córeczką. Miałam juz okazje je poznać na rodzinnej kolacji. Mała jest przecudownym dzieckiem! W ogóle nie płacze;) A wieczorem znów spotkałam Martę na placu zabaw przed domem.

Dzień #23
Dzisiejszą aktywność wymyślał chłopiec, więc jak zwykle to samo - idziemy nad rzekę szukać węży, żab i innych takich... Masakra. Ale wyczaiłam sobie miły kamień w tym miejscu, nad samą wodą, więc dzieciaki robią co chcą, a ja się po prostu opalam ;) Tym razem poszedł z nami kolega L., więc było spokojniej. Ale oczywiście nie obyło się bez zgrzytów! Pokłóciły się i dzieci między sobą, i ja też miałam pierwsze poważne spięcie z F., że miałam ochotę spakować walizkę i wyjść z domu. To tak jak PirateKaro pisała o tym, że jej dziewczynka jest dwulicowa, to coś i moja z tego miała. Denerwują mnie takie sytuacje, gdy mamy dobry kontakt, nie mówi mi, że coś jest nie tak, tylko leci na skargę do hostki, i ta potem do mnie. Nie cierpię takich sytuacji.
Drugą część dnia spędziłam na basenie z hostką. Tym razem było tam wielu sąsiadów, i ich gości. Między innymi była cudna 5letnia dziewczynka, która bombardowała mnie angielskim;) Tak szybko, i tak świetnie mówiła, że byłam w szoku. Zaraz sie wszystko wyjaśniło, kiedy przyszła jej mama. Otóż mama jest Szkotką, ale od kilku lat mieszka w okolicy. A mała jest dwujęzyczna, bo z mamą rozmawia po angielsku, a z tatą po katalońsku. Niesamowite, jak można sobie tak zmieniać języki! Zawsze chciałam tak mieć! No ale cóż, mam oboje rodziców Polaków;) To 5letnie dziecko opowiadało jak najęte, przeróżne historie o dinozaurach. Jedno zdanie do mnie po ang, i następne do mojego hosta po katalońsku;) Niesamowite;)

Dzień #24
Po śniadaniu poszliśmy z dzieciakami na tą halę, gdzie już wcześniej jeździliśmy na rolkach. Tym razem pojechaliśmy rowerami, i zabraliśmy rakiety do tenisa, by sobie tam pograć. Znów przyłączył się do nas kolega L. Nie wiem, jak to się dzieje, że wszyscy jego koledzy są mega grzeczni, a on jeden jakby urwał się z choinki. Mniejsza o to :) Na miejscu spotkaliśmy 2 inne dziewczyny, znajome F., które razem z nią trenują jazdę na wrotkach. Urządziliśmy sobie więc mały tenisowy turniej, i 2 godziny szybko nam zleciały! W tzw. międzyczasie dojrzeliśmy Martę i Kamilę (polskie au pairki), które szły ze swoimi dzieciakami na wycieczkę:)
Hości później dziś wracali do domu, więc sami musieliśmy przygotować sobie obiad, także makaron z torebki był:P Ja chciałam sama zrobić, po swojemu, ale skoro oni chcieli taki, no to dobra, niech będzie :P
A wieczorem szłam do Marty na spotkanie au pair! Marta 2 dni później wracała do Polski, a Kamila też tego dnia kończyła program. Swoją drogą, od tego czas, aż do połowy września jest w autostopowej podróży po Hiszpanii:) Co jakiś czas dostaję maila od niej z newsami, gdzie, co i jak :) Marty hości tego dnia gdzieś wyjeżdżali, więc dziewczyny uznały, że to dobry pomysł, by się spotkać w końcu, spędzić razem trochę czasu, i jakby nie patrzeć pożegnać. Zaprosiły też inną aupair z miasteczka, Niemkę. Byłysmy uprzejme, jak to my Polacy (czy Słowianie;p) i rozmawiałyśmy cały czas po angielsku. Dziwnie sie z tym czułam, wiedząc, że dziewczyny są Polkami przecież!:) Ale było bardzo miło! Pizza, sałatka, i mega pyszne lody! A do tego, hostka Marty specjalnie dla nas kupiła sangrię. Jak miło :) Potem obejrzałyśmy film "Czekolada". Żeby było śmieszniej po hiszpańsku z angielskimi napisami :) No i tyle je widziałam! Z Niemką miałam się potem jeszcze spotkać, ale w końcu nam nie wyszło :(

Dzień #25
Weeekend! więc czas na wycieczkę! :) Tym razem ruszyliśmy w kierunku Barcelony. Jednak najpierw pojechaliśmy do Sitges. Śliczne miasteczko, słynące z tego, że mieszka tam wielu gejów:P Nie przywykłam do tego, że co druga para na ulicy to facet z facetem, tym bardziej trzymający sie za rękę, więc czułam sie trochę jak na innej planecie;p Zwłaszcza kiedy zobaczyłam chłopaka mniej więcej w moim wieku idącego za rękę z około 75letnim panem... Ale nie myślcie sobie, ja jestem bardzo tolerancyjna;p Dwa razy mijaliśmy plażę nudystów, więc możecie sobie już wyobrazić, że było na niej tylko kilka kobiet;p Ja bym przeszła i poszła dalej. Ale moi hości nie :P haha Zatrzymali się, popatrzyli, porozmawiali, pośmieli, wymienili uwagi :P Oczywiście z dzieciakami;) Host stwierdził, że kiedyś chciałby pójśc na taką plażę;P Ale hostka powiedziała mi, ze on tak chyba mówi tylko dlatego, zeby ją zdenerwować;p hehe
Potem pojechaliśmy na plażę, i na koniec udaliśmy się do Barcelony. Ja już byłam 2 razy w Barcelonie wcześniej, dlatego oni stwierdzili, ze już wszystko widziałam, i nie wiedzieli gdzie powinniśmy jechać i co jeszcze zobaczyć. No szkoda, bo jak dla mnie tych głównych atrakcji nigdy za wiele! ;) Ale ja miałam tylko jedno życzenie: żeby zobaczyć pokaz magicznych fontann. Najpierw udaliśmy się do starszej dzielnicy Barcelony - Barceloneta. Moja host family zabrała wrotki, żeby jeździć po mieście, ale niestety pogoda nam nie sprzyjała, bo było pochmurno i trochę padało. Także po prostu sobie pospacerowaliśmy. Potem poszliśmy do portu i na La Rambla. Szybkie jedzenie w Macu, zakup kilku upominków i lecimy na fontanny! Patrząc na zegarek czułam, że nie zdążymy. Tym bardziej, że oni nie chcieli iść od razu na fontanny, które były przecież niedaleko, tylko do samochodu. A on był zaparkowany w innej okolicy zupełnie! Tak więc biegiem, dosłownie! Wszyscy ludzie sie patrzyli na nas jak na dziwaków, że biegniemy, ale co tam :D Czułam się w tym momencie taka szczęśliwa, czyste szaleństwo :) Ale zanim dobiegliśmy, ruszyliśmy i dojechaliśmy na miejsce, udało mi się tylko zobaczyć ostatnie "tchnienie" fontann :( I zaraz światła zgasły, i koniec pokazu :( Możecie sobie wyobrazić, jaka byłam rozczarowana. Spektakl odbywał sie przez 2,5 godziny, i była to jedyna rzecz, którą chciałam zobaczyc w Barcelonie, i jeszcze tego nie ogarnęliśmy! Ahhh... Coś mam pecha z tymi fontannami, bo 8 lat temu, gdy byłam w tym miejscu, padły mi baterie od aparatu,a  zapasowe zgubiłam. A tak chciałam nagrać ten pokaz! No nic, znak, że mam tu jeszcze wrócić! :)



Dzień #26
Aż byłam zdziwiona, ale tego dnia po prostu siedzieliśmy w domu i nic nie robiliśmy. Spędziliśmy pół dnia na basenie, i po prostu nicnierobieniu. Kiedy opalałam sie razem z hostką, host poszedł niby do kuchni przygotować obiad, a za chwilę wrócił z drinkami dla nas, i przyniósł do tego oliwki i ser :) miła niespodzianka z jego strony :) Wieczorem jednak coś się zadziało! :) Pojechaliśmy do pobliskiego miasteczka: Tona. Odbywały się dni tego miasta właśnie, więc przygotowano wiele atrakcji. Widzieliśmy cudowne fajerwerki, naprawdę jedne z najpiękniejszych jakie widziałam! Chyba nawet te sylwestrowe w Warszawie były słabsze;) Słuchaliśmy gry na bębnach i oglądaliśmy tradycyjny, kataloński taniec diabłów, typowy dla takich uroczystości. Potem poszliśmy do wesołego miasteczka. Dzieciaki, hostka i ja, poszliśmy na jedną z atrakcji. Był to rodzaj karuzeli, mającej ramiona, które się podnosiły i opuszczały, w różnym tempie, i czasem do przodu, czasem do tyłu;) Nie wiem, jak Wam to wytłumaczyć:) Ja byłam pierwszy raz na czymś takim, i ostatnio przejeżdżałam koło wesołego miasteczka w Warszawie, to takiej atrakcji się tam nie dopatrzyłam. W każdym razie było bardzo szybko i bardzo głośno :D Siedziałam na takim jednym ramieniu razem z hostką, i podczas jazdy ona tak piszczała! :D haha to było mega przeżycie, a moja hostka naprawdę lepsza już by nie mogła być:)
Host nie był taki odważny, więc stał na dole i robił nam zdjęcia. Także chociaż niewyraźna, to jakaś tam fotka jest :)


Potem mieliśmy już wracać do domu, ale po drodze trafiliśmy na koncert dość popularnej grupy składającej się z kilkunastu młodych dziewczyn i chłopaków. Naprawdę pięknie śpiewali! Później wjechaliśmy samochodem na wzgórze wzoszące się nad miasteczkiem. Na samym szczycie znajdował się kościół i ruiny zamku. Wjechaliśmy jak daleko sie dało,a  potem spacerek, a było już po północy! :) Ze szczytu mieliśmy piekny widok na całe miasteczko. Schodząc już do samochodu, mieliśmy niezłą zabawę z naszymi cieniami, bo host szedł z tyłu i świecił latarką :) I znów kiedy ja myślałam, że już naprawdę jedziemy do domy, trafiliśmy jeszcze na pokaz magika-komika :) Także było zabawnie, a dzień mimo, że tak się nie zapowiadał, był naprawdę miły i fajny! :)



Dzień #27
Tego dnia hostka zaczęła swój ponad miesięczny urlop. Takim to dobrze;) Rano poszlismy na spacer na pobliskie wzgórze, a że było bardzo gorąco, to potem wszyscy z chęcią wskoczyliśmy do basenu :D wieczorem dokończylismy oglądać wspólnie Avatara w wersji hiszpańsko-angielskiej :) i właściwie to tyle pamiętam z tego dnia;)

Dzień #28
5 sierpnia, tego dnia wyrusza Warszawska Akademicka Pielgrzymka Metropolitarna... Bardzo chciałam iść, ale ostatecznie nie mogłam :( Na znak mojej solidarności, z moją zeszłoroczną grupą, cały dzień się dobijałam chodząc w grupowej, zielonej koszulce :D cała ja :P

Rano pojechałam z hostką i dziewczynką do miasta, gdzie umówiłyśmy się z kuzynka hostki i jej 5miesięczną przesłodką córeczką :) Odwiedziłyśmy targ i spacerowałyśmy po mieście. Kupiłyśmy gumki do robienia bransoletek, i potem moja F. mnie uczyła :) Ja zrobiłam bransoletkę dla niej, a ona dla mnie. Od początku chciała, zebyśmy kupiły sobie bransoletki przyjaźni, ale myślę, że te, zrobione własnoręcznie, to jeszcze lepszy pomysł :) 
A po południu pojechaliśmy zawieźć chłopca do kolegi. Mieliśmy jechać potem pochodzić po Olot, ale że rodzice się zagadali i było już późno, to po prostu zabrakło na to czasu. Ale w zamian za to pojechaliśmy do innego miasteczka, potem wjechaliśmy na jedną z gór, a w drodze powrotnej zobaczyliśmy jeszcze 2 inne miasteczka;) 






Dzień #29
Wcześniej cieszyłyśmy się, że L. został u kolegi, i to będzie typowo babski dzień, więc zaplanowałyśmy już sobie fajną wycieczkę. Jednak los pokrzyżował plany, bo F. obudziła się z płaczem i bólem brzucha. Myślałysmy z hostką, że po prostu przesadza, jak to czasem dzieci mają. Ale dziwne, że nie chciała wziąć tabletki przeciwbólowej, a chciała odwiedzić lekarza, czego raczej nie lubi, jak każdy. Pojechałyśmy więc do lekarza, okazało się, że to jakiś wirus. Przez cały dzień wymiotowała, i bardzo źle się czuła, więc automatycznie nic z naszych planów nie wyszło:/ Potem okazało się, że ten wirus dopadł w ostatnim czasie wiele osób, i nawet niemieckiej au apair nie ominął! Zaczęłam się modlić, zeby tylko mi się to nie przytrafiło, przed samym powrotem do domu.
A wieczorem hości przyrządzili mi specjalnie typowo hiszpańską kolację: omlety z cukinią;)

Dzień #30
Mój ostatni dzień z hiszpańską host family. Po południu już miałam samolot do Polski. Przez wczorajszą sytuację nie pojechałyśmy na churros, więc zanim zeszłam rano na dół, hostka pojechała do miasta, na motorze,  po churros na śniadanie specjalnie dla mnie! <3 wyobrażacie to sobie?? potem specjalnie przygotowała dla nas czekoladę, i w końcu moje ostatnie śniadanie było typowo hiszpańskie;)
Potem hostka z chłopcem wybrali się na bieganie, a ja chciałam im przygotować na pożegnanie ciasto. Upiekłam więc tartę z brzoskwiniami. Potem szybko obiad, i w drogę do Barcelony na lotnisko. Przed wyjściem z domu jeszcze, F. usiadła przy pianinie i razem z hostką mi zaśpiewały "Someone like you" Adele... To było piękne i wzruszające! I nie powiem, że pożegnanie było łatwe, bo bez łez się nie obyło! Najciężej było mi się rozstać z hostką, bo jest naprawde cudowną osobą, i naprawdę ją pokochałam! Z resztą, jak tu nie kochać kogoś, kto Ci mówi: Pamiętaj, że zawsze będziesz moją starszą córką! <3

 Tym razem chociaż miałam miejsce przy oknie, więc kilka zdjęć sie udało zrobić :)

 Ostatni widok na hiszpański ląd:

 I już Warszawa! W końcu! <3

I tak po krótce, dzień po dniu wyglądał mój hiszpański miesiąc. Postaram sie wkrótce skrobnąć podsumowanie tej przygody oraz coś o tym, co mnie zdecydowanie zaskoczyło i zdziwiło, no i oczywiście nie może zabraknąć posta o jedzeniu! :D

Do następnego! :*

środa, 20 sierpnia 2014

Tydzień trzeci

Tydzień trzeci nie był już taki super, jak poprzednie dwa, ale sami zoabczcie;)

Dzień #15
Zrobiłam dzieciakom na śniadanie placki z jabłkami, i były w mega szoku, że jak to, jakbłka w środku?? Ale baaaardzo im smakowały :) Potem z niedowierzaniem opowiadały rodzicom, co ta Polka im na śniadanie zgotowała;P
A potem poszliśmy na spacer, nad małą rzeczkę z małym wodospadem, a raczej taką kaskadą. Bo chłopiec wymyślił, że będzie szukał węży... I wyobraźcie sobie, że żadnego nie znalazł, a ja oczywiście musiałam jednego zobaczyć... ahhh 

A potem pojechaliśmy na camping z siostra hostki i jej córeczkami. Miała tam być rzeka, w której chłopiec chciał pływać. poszliśmy nad tą rzekę, ale był to bardziej strumień górski, więc jak tu pływać, w wodzi po kostki:) Ale podobno z drugiej strony, za skałami jest super szeroka i głeboka rzeka, więc idziemy, bo on chce pływać! koneic kropka, on chce! Więc co tam, ze już po 20, że jesteśmy z 4letnią dziewczynką i drugą dwumieesięczną. Przedzieramy się przez krzaki, puszczę i idziemy po skałach, bo on chce. Co tam, że mała się pokrzywami poparzyła. Po drodze widzimy padalca, a że ja nie wiedziałam, że to nei jest wąż, a hostka próbowała mi wyjaśnić, że to rodzaj jaszczurki, i użyła słowa krokodyl, to chłopeic już się burzy i krzyczy, bo co ona mówi! Doszliśmy nad tą rzekę, to on zamiast pływać, chodził po lesie i szukał internetu w telefonie żeby mi tego padalca wyjaśnić. Wiecie co? Myślałam, że coś mu zrobię! Bo w końcu się nie kąpał! Bo jednak to miejsce też jest złe. Byłam w szoku, że hostka i jej siostra się zdecydowały wziąć takie maluchy, w takie miejsce, o takiej porze. Bo żeby to było południe, wcześniej... ale już było dosyć późno! A my doszliśmy, siostra nakarmiła małą, i zaraz wracaliśmy. Bez sensu wycieczka w ogóle.. No ale miejsce ładne, podobało mi się! :)


No i gdzie tu w tej rzeczce się kąpać? :)




Dzień #16
Kolejny zwykły dzień, nicnierobienia właściwie. W południe zadzwonił telefon domowy, i moja dziewczynka oznajmiła mi, ze to do mnie. yyyy jakim cudem do mnie?? Byłam w szoku, i zestresowana trochę, no bo kto to może być? Okazalo się, ze dzwoniła Marta, polska aupair, którą poznałam kilka dni wcześniej;) Jej hostka jechała z dziećmi do Vic do dentysty, i zaproponowała, że może nas zabrać, zebyśmy sobie pochodziły po mieście. Tak więc pojechałam po południu z Martą, całe 2 godziny chodziłymy, bez żadnej przerwy!:) Na koniec tylko zaszalałam i kupiłam lody, ale pani pomyliła smaki, i zamiast kokosowego dostałam czekoladowego;p no ale dobra;) Nagadałam się w końcu po polsku i zabrałyśmy się z powrotem z hostem Marty, który wracał z pracy. Moja dziewczynka była bardzo o mnie zazdrosna, na wieść, że wychodzę gdzieś bez nich;)

Dzień #17
Na obiad zrobiłam rodzince placki ziemniaczane. Bardzo im smakowały, ciągle powtarzali jakie to pyszne są, i znów się kłócili, kto ile może zjeść;) Ale żebyście widziały, jak patrzyli na mnie jak na idiotkę, kiedy tarłam te ziemniaki, a potem smażyłam. Wszyscy stali nad tą patelnią, i zapewne z myślą w głowach, że mają wariatkę pod swoim dachem :P hehe no ale warto było:)
Po południu przyszła do F. koleżanka, która mi po prostu działała na nerwy... wiecie, ten typ 'ojej, jaka ja jestem fajna'. Chciały, żebym poszła z nimi na spacer, ale ja nie miałam ochoty przebywać z tą dziewczynką, z resztą nie lubię spędzać czasu z kimś, kto ciągle mówi po katalońsku, a ja jestem jak powietrze. Niech sobie idą same. Poszły, ale wcześniej usłyszałam od F. że cały czas siedzę tylko w pokoju... haha dobre sobie! ale jeśli nawet, to co ją to, jesli to mój czas wolny..mogę robić co chcę. No ale żeby nie było, poszłam czytać książkę do ogródka w tym czasie. Zaraz damy wróciły ze spaceru, i usiadły z planszówką koło mnie. Jadłam brzoskwinię, to one poszły po jabłka. Darły sie non stop, zwłaszcza ta koleżanka, wygłupy na maxa, ale takie, że wiecie, nie chciało sie na to patrzeć. No to poszłam do pokoju, bo nawet już nie wiedziałam, co czytam. No to one myk też na górę, grać na pianienie pod moimi drzwiami... Zamknęłam drzwi. To potem wparowały mi do pokoju tanecznym krokiem, bez pukania. I F. się pyta, czy ja zła jestem? Eh co za dzieciak. Hostka potem sama mi powiedziała, że to najbardziej szalona z jej koleżanek.

Dzień #18
Wreszcie wycieczka! :D Tak się cieszyłam, bo naprawdę lubiłam te wypady z hostami, to, że przygotowywali całe obiadki dla nas, które jedliśmy w plenerze, jak na pikniku :) Zwiedziliśmy kilka małych miasteczek i na koniec dnia Gironę. Jednak już w drugim czy trzecim pukcie dzieci zaczęły narzekać, że chcą do domu, bo gorąco, bo nie tak, bo na basen, bo to, bo tamto... Hości mówią im, ze jedziemy zaraz na plażę. Oni, że nie lubią plaży, bo woda jest słona, lepiej wracać do domu, na basen! No i już popsuły atmosferę i humor, i w ogóle... Ale suma sumarum i tak było miło, ze strony hostów, bo dzieci już mnie naprawdę denerwowały. Bo jak można nie doceniać tak super rodziców, i marudzić, ze chce się siedzieć w domu?? Cały tydzień siedziały! Przez to wszystko i ja coraz bardziej chciałam być w domu, ale w  s w o i m  domu!

Besalu:


Muzeum Salvadora Dali w Figueres:

F. chciała żebym zapozowała xD haha
Girona:









Castell de Roca

 Tak mniej więcej wyglądały nasz eobiadki w plenerze;) Poprzedni w górach widzieliście, tym razem z widokiem na morze :) Baigietka z omletem, pomidorki z serkiem, cola, ciastka i owoce, i ja już pękam xD nie wiem jak ja dałam radę tam tyle jeść!! 



Dzień #19
No i to był ten zły dzień dla mnie. Nie moglismy jechać na żadną wycieczkę, bo zostaliśmy zaproszeni na rodzinny obiad, na farmie należącej do brata hosta. Byli dziadkowie dzieciaków, 3 braci hosta z żonami i synami, moja host family no i ja. Powiedziałam już wcześniej hostce, że się trochę tym spotkaniem stresuję, po prostu. Ona, że spokojnie itd. Nie miałam ochoty w ogóle tam jechać, ale babcia dzieci ciągle się dopytywała, czy ja będę, że wszyscy chcą mnie poznać itd. Moja hostka odpowiedziała jej na to pytanie, że oczywiście, że będę, bo przecież jestem jej starszą córką, więc jak mogłoby mnie nie być? ;) No miłe, nie powiem, ale i tak mi sie nie chciało! Ale własnie dlatego się poświęciłam. Najpierw było miło, rozmawiałam z żoną najstarszego brata po angielsku. Oni przez jakiś czas mieszkali w Nowym Jorku, więc i o USA porozmawiałyśmy. Ale przyszedł czas siadania do stołu, i zwykle siadałam koło mojej hostki, bo ona wszystko mi tłumaczyła. Ale tu dorośli siedzieli po jednej stronie stołu, a młodsze pokolenie po drugiej. Kuzyni moich dzieci są o 2-3 lata młodsi ode mnie, więc nie chciałam żeby sobie pomyśleli, że nie wiadomo kim jestem, i usiadłam koło nich. Ale to nie był najlepszy pomysł... Bo mimo, że obaj znali angielski i rozmawialiśmy kilka dni temu, to się nawet nie odezwali do mnie! Jeden tylko wymienił słowa po polsku, które zna, ale możecie sie domyślić jakie to były słowa... Także zjedliśmy paellę, którą przygotował jeden z braci. Potem ciasto czekoladowo-truskawkowe przygotowane przez innego brata. I wszyscy oddali się rozmowom, dzieci zabawie w basenie, a ja siedziałam sama i czekałam jak na zbawienie, kiedy oni w końcu powiedza, że wracamy do domu... Jeszcze najmłodszy z chłopców tak mnie wkurzał, bo ciągle mówił jakieś głupoty, albo chlapał mnie wodą... Potem było trochę lepiej, bo graliśmy w tenisa z dzieciakami, ale generalnie dużo czasu przesiadziałam sama. Jedni nie znają angielskiego, inni znają, ale pogrążeni w innych rozmowach. A ja nie chciałam przeszkadzać, bo takie spotkania rodzinne mają oni 1-2 razy w roku. Ale było mi po prostu przykro, bo siedziałam sama i rozmyślałam, ze powinnam być w tym momencie ze swoją rodziną! I potem tekst F. "Kasia, nie lubisz mojej rodziny"... bo co, bo nie rozmawiam z nimi, bo nie znam katalońskiego? Siedzieliśmy tam od 13, i w końcu o 20 zaczęliśmy się zbierać! No w końcu! Już byłam zadowolona, ze wracamy do domu, gdy widzę, że zatrzymujemy się pod domem drugiej babci... I kolejne 2 czy 3 godziny słuchania katalońskich rozmów.. Co więcej, oglądali sobie kabaret, wszyscy śmiali się do rozpuku, a ja siedziałam i czułam się jak idiotka, bo nic nie rozumiałam... Babcia na mnie patrzyła i powtarzała "Biedna Kasia, nic nie rozumie"... Naprawdę uwielbiam tą ich babcię! Ale już chciałam być wreszcie w 'swoim' pokoju, i odpocząć od nich wszystkich. Tak więc kiedy wróciliśmy do domu, poszłam do siebie, i włączyłam internet, fejsa. I sorawdziłam wiadomości. 3 nowe, i 3 o tym, że ktoś bardzo za mną tęskni, zebym wracała. I w tym momencie zrobiło mi się tak przykro i smutno, że aż łzy sie zakręciły w oczach. Wpadła F. do mojego pokoju, i znów sie pyta, czy jestem zła... tłumacze jej po raz enty, że nie. Nie dawała mi spokoju, więc w końcu jej powiedziałam, że nie jestem zła, tylko smutna. No to ta od razu do hostki, hostka do mnie i się zaczęło :) Rozmowy jednak nie było, bo ja nie byłam w stanie rozmawiać, bo bym chyba popłynęła;) Miała być następnego dnia, ale tak wyszło, że nie wyszło:) I tak właśnie wyglądał chyba mój najgorszy dzień w trakcie tego pobytu. 



Dzień #20
Kolejny zwykły dzień. Po południu pojechalismy do Zary wymienić buty dla F., które dostała w prezencie, a okazały się za duże. A potem w odwiedziny do siostry babci. Ciocia z wujkiem byli naprawdę sympatyczni, mili i w ogóle. Ale to był trzeci dzień w tym tygodniu spędzony w rodzinnym gronie, i to już było za dużo po prostu. Kolejny raz, kiedy siedziałam jak kołek, prawie nic nie rozumiałam i czekałam na powrót do domu, jak na zbawienie. 

Dzień #21
Postanowiłam, że trzeba się wziąć w garść, bo ostatnie dni nie były dla mnie najlepsze. Rano uczyłam dzieci smażyć naleśniki, i miały przy tym dużo radochy! :) Wcześniej hostka pytała mnie, czy ja naprawdę tak często im smażę placki i naleśniki na śniadanie, bo to będzie problem z tym, jak ja wrócę do domu. Bo kto im będzie je smażył?:) Dlatego postanowiliśmy się nauczyć;) 
Potem uczyłam ich liczyć po polsku, a oni mnie po kataloński i hiszpańsku:) Miałam z nich ubaw;) największy problem sprawiają im: dziewięć i dziesięć, i chyba do tej pory nie mogą zapamiętać :) 
A wieczorem na placu zabaw przed domem spotkałam Martę, więc miałam okazję porozmawiać po polsku, co mnie bardzo cieszyło:) bo wiecie, nikt tak nie zrozumie au pair, jak druga au pair ;)
Generalnie to był całkiem miły dzień, i co najważniejsze dzieci się nie kłóciły!! W końcu! pierwszy raz, od dłuższego czasu!



piątek, 1 sierpnia 2014

Tydzien drugi

Hej wszystkim! :)
Najpierw sobie czlowiek narobi zaleglosci na blogu,a potem ciezko sie zabrac za ich nadrabianie, i tak sie tworzy bledne kolo. Ale czas sie wziac za to kolo i je rozprostowac nieco :)

Jesli chodzi o drugi tydzien mojego pobytu w slonecznej Espanii to bylo to kolejnych 7 intensywnych i interesujacych dni :)

W skrocie! :

Dzien #8
Pierwszy wolniejszy i spokojniejszy dzien tutaj. Szczerze mowiac nie pamietam juz co sie wtedy dzialo, ale pod ta data nie mam zadnych notatek, wiec najprawdopodobniej nadszedl w koncu dzien odpoczynku, bo hostka po poludniu musiala cos zalatwic.

Dzien #9
Swimming pool day! Caly dzien spedzilismy nad basenem w towarzystwie rodziny hostki. Byla jej mama, brat z corka, i siostra z corkami. I to male dwumiesieczne bobo tez plywalo w basenie :) Babcia specjalnie dla mnie przyrzadzila typowa hiszpanska potrawe: kalmary nadziewane mielonym miesem, do tego jajka i osmiorniczki baby, i to wszystko w sosie wlasnym. A do tego jeszcze chleb! Ludzie tu wszystko jedza z chlebem, nawet ziemniaki, ryz i makaron! Musze przyznac ze bylo pyszne! A ja pierwszy raz w zyciu chyba jadlam osmiornice :P




Dzien #10
Po poludniu hosci zabrali mnie i dziewczynke na plaze La Conca. Gralam z mala w pilke, a potem poszlysmy na spacer po skalach i wypatrzylysmy miedzy nimi kraba :) Potem udalismy sie do typowo turystycznego miasteczka S´Agaro. Spacerowalismy ulicami, ogladalismy uliczne wystepy ludzi i podziwialismy sklepowe wystawy :P hehe Potem, udalismy sie na pizze. Kazdy mial swoja wlasna, wiec wiedzialam, ze to za duzo dla mnie, dlatego chcialam zwykla Margharite. Hosci byli mega zdiwieni, bo jak to taka zwykla pizza bez niczego? Ale w sumie to wlasnie taka najczesciej jem w domu:) No i nie wiem czy Wy tez tak macie, ale ja nie lubie naciagac innych ludzi. Nie chcialam zeby hosci wydawali na mnie zbyt duzo. Pizze ledwo zmeczylam, i juz na koniec nie dawalam rady, bo ciasto bylo dosc grube i suche, wiec poratowalam sie ketchupem hehe Hosci byli mega zdziwieni, ale powiedzialam, ze taki ´polish style´ :D hehe nie mialam zamiaru sie meczyc dluzej :P Mala podlapala i sama tez zaczela jesc z ketchupem, i stwierdzila, ze pycha :P hehe
Co mnie zdziwilo? W tym lokalo podawali oliwe z ostrymi papryczkami do polania pizzy... pizza z oliwa? to jeszcze dziwniejsze niz z ketchupem! :P No i pierwszy raz widzialam, zeby kelner sobie usiadl na krzesle kolo gosci i palil z nimi papierosa... tak w pracy, a co tam!




Dzien #11
Caly dzien spedzilismy na wycieczce:) Ah jak ja to lubie! Wroce do domu to zdams zczegolowa relacje z tych wycieczek. O ile nie zabraknie mi czasu na to wszystko:P Ten dzien spedzilismy w Montserracie. Zwiedzalismy sanktuarium polozone w tych gorach, a potem udalismy sie na poszukiwanie odpowiedniego miejsca na posilek. Moi hosci sa z tych ludzi, ktorzy biora prowiant z domu i jedza w terenie:) I powiem Wam, ze ja to tez uwielbiam! Szukajac dobrego miejsca poszlismy w  gory i biegietki z omletami wsunelismy w takim cudnym miejscu:
A dookola szczyty Montserratu! Po krotkiej siescie postanowilismy z hostami zdobyc jeden ze szczytow. Wracajac juz do samochodu spotkalismy po drodze dwie panie z Polski, dokladnie z Lodzi, od ktorych dowiedzialam sie, ze mam goralska urode i wygladam jakbym byla z Nowego Sacza... hmm no ok :P Pierwszy raz w zyciu uslyszlaam cos takiego, wiec sie niezle usmialam :P
Tego dnia odbywalo sie tam jakies swieto sera, wiec poprobwalismy sobie troche pysznosci :)





A w drodze powrotnej, kiedy ja bylam przekonana, ze juz jedziemy prosto do domu, hosci zrobili mi niespodzianke i pokazali kolejne miasto. Manresa. Udalismy sie na dlugi spacer, zobaczylismy piekna katedre i wstapilismy do jednej z najlepszych tutejszych lodziarni aby troche pogrzeszyc. Pierwszy raz w zyciu jadlam lody o smaku kiwi, i byly pyyyycha! :)



A host w czasie spaceru wyczail taka oferte! :)


Niezla cena, co? Za tyle od nas to mozna sobie do Tajlandii na przyklad leciec :)

Tego dnia, kiedy ja zdobywalam szczyty Katalonii, moja siostra cioteczna brala slub. Bardzo bylo mi przykro, ze nie moglam byc w tym dniu z cala moja rodzina :( ale myslami bylam z nimi caly czas! Moj niezawodny tatus wyslal mi zdjecie mlodej pary jeszcze na poczatku wesela:) A kiedy wrocilismy do domu przed polnoca, udalo mi sie polaczyc z rodzicami i zlapac siostre z mezem i zlozyc im zyczenia:) Bylo im bardzo bardzo milo, a i ja poczulam sie lepiej! Jak tylko wroce do domu to ich odwiedze z jakas hiszpanska pamiatka:)

Dzien #12
Kolejny bardzo aktywny dzien, kolejna super wycieczka! Tym razem kierunek: Tarragona!
Tego dnia bylo bardzo goraco, wiec najpierw tuz przed Tarragona zatrzymalismy sie na plazy. Wreszcie byla to plaza z piaskiem! Wiem, ze piasek wszedzie sie klei, ale wole to niz kamyki! :P Takze byl piasek, ciepla woda, bylo super, co tu duzo mowic:) 

Po opalaniu i kapieli udalismy sie do parku, gdzie zjedlismy znowu obiad w plenerze:) Tym razem salatka rosyjska (podobna troche do naszej jarzynowej) i bagietka z kurczakiem. Potem w cieniu palm i innych drzew urzadzilismy sobie popoludniowa sieste. A nastepnie poszlismy zwiedzac miasteczko. Narobilismy duzo zdjec, bo kazdy ja i host telefonami, a dzieciaki tabletem :P Kiedy wracalismy do samochodu, hostka mowi, ze teraz jedziemy do Tarragony. A ja, ze jak to? To to nie byla Tarragona? No i okazalo sie, ze nie :P A miasteczko po ktorym spacerowalismy to Altafulla :) Takze obralismy kierunek na Tarragone, ktora jednak wcale mi sie bardziej od Altafulli nie podobala. Owszem, tez pìekne miasto, ale ze to niedziela, pozne popolusnie, to juz wszystkie atrakcje byly pozamykane... No trudno. I tak juz bylam tak zmeczona kolejnym dniem zwiedzania, ze mialam ochote tylko na powrot do domu:) Ale nie tak szybko, bo oczywiscie dlugi spacer i lody musialy byc:) 

Dzien #13
Jak mozna sie domyslac, po tak intensywnym weekendzie potrzebowalismy odpoczynku! Rano zrobilam dzieciakom nalesniki, ktore tak pokochaly, ze co drugi dzien rano slysze pytanie: Kasia zrobisz nalesniki? :)
Jednak nie bylo tak leniwie, bo zlaiczylismy z chlopcem rowery. A dzieci zaliczyly porzadna klotnie, jedno sie poplakalo, i to wszystko ma swoje konsekwencje, bo hostka postanowila zorganizowac nam harmonogram¨: co i kiedy mamy robic... I szczerze od tego momentu troche sie popsulo, ale generalnie i tak jest dobrze! Wieczorem udalismy sie na spacer po naszym miasteczku i zaszlismy do znajomych hostow, ktorzy maja aupair z Polski. Tyle slyszalam juz o innych polskich dwoch aupairkach tu, wiec w koncu mialam okazje poznac Marte! Marta jest w moim wieku, mieszka i studiuje w Gdansku, a wczesniej byla przez rok aupair w UK. Bardzo milo nam sie rozmawialo i postanowilysmy jakos sie spotkac w najblizszej przyszlosci :)

Dzien #14
Pierwszy dzien wg naszego harmonogramu zarzadzonego przez hostke... Takze odbylismy lekcje angielskiego, bylismy na spacerze z psem, na basenie i gralismy w tenisa i w Monopoly. A wieczorem pojechalismy na impreze rodzinna, zorganizowana przez ciotke hostki, z okazji urzadzenia nowej kuchni i urodzin wujka. Bylo tam 26 osob! Otwarcie powiedzialam hostce, ze sie stresuje tym. Bo wiecie to nic fajnego, kiedy wszyscy rozmawiaja po katalonsku, Ty nic nie rozumiesz, patrzysz na wszystkich i sie glupio usmiechasz. I tylko patrzysz na zegarek i czekasz az Twoja host rodzinka laskawie zechce wracac do domu... A moja rodzinka o polnocy jeszcze sobie rozmawiala w najlepsze i nie bardzo miala ochote zbierac sie.. A mnie szczerze mowiac tez zaczelo meczyc to, ze przy takich spotkaniach jestem traktowana nieco jak malpka, ktora trzeba sie pochwalic. Rozumiem to z jednej strony, bo jestem pierwsza aupair w rodzinie. Ale z drugiej strony jest to meczace. To jest Kasia! Kasia jest z Polski i we wrzesniu jedzie do Chicago! Kasia jest ekonomista! Za kazdym razem to samo... a rozmowcy tylko sie dziwia, jak to? taka mloda i juz ekonomista? Ech...a ja dopiero co studia przeciez skonczylam:) No ale moja hostka chwali sie mna bardziej niz moi rodzice :P Ale ok, jestem w stanie zrozumiec. Jednak tego dnia juz wszyscy przeszli samych siebie. Sluchajcie :) Byl tam chlopak rok starszy ode mnie, chory na pewna odmiane autyzmu. Hostka powiedziala mi o tym wczesniej, wiec wiedzialam, ze moze sie troche dziwnie zachowywac. BYl bardzo sympatyczny, ale kiedy tylko mnie zobacyzl pobiegl do domu po aparat i robil sobie ze mna zdjecia... A ja do tego nie przywyklam, zeby traktowac mnie niemal jak jakas celebrytke :P Wszedzie za mna chodzil, caly czas na mnie patrzyl, obserwowal, zadawal troche glupie pytania :P Rodzina miala ubaw, bo pierwsze pytanie jakie zadal mojej host family to czy wzielam ze soba bikini (bo oni maja basen). Takze wszyscy mieli polewke :P Ale dobra, koniec tematu:) Potem przyjechala kolejna czesc rodziny, z cudowna 5miesieczna dziewczynka:) Babcia malej oczywiscie mi ja na rece wpakowala:) I jak tylko mala znalazla sie w moich ramionach, pojawily sie 3 osoby z aparatami na przeciwko mnie... No comment. Wiecie co, to jest zabawne, ale jak ciagle cos takiego sie wokol was dzieje, to macie dosyc. Moglam troche poczuc, czemu gwiazdy nie sa takie mile dla paprazzich :P hehe
Potem caly wieczor, a wlasciwie to juz noc spedzilismy na obzarstwie. Musialam sprobowac wszystkich mozliwych katalonskich wedlin, bo co chwile ktos mi cos podsuwal. A moj brzuch krzyczal, ze juz wiecej nie da rady :P I caly czas krzyczy, bo taki mam tu problem, ze ja generalnie w Pl jem moze polowe tego co je moja host family. Nie wiem jak oni moga tyle wcinac! I wcale nie sa grubi :) 

No dobra, to tak po krotce tyle o moim drugim tygodniu w Hiszpanii:)

PS Wiecej zdjec bedzie, jak wroce do domu i polacze aparat z komputerem! :)

Trzymajcie sie Kochani! Powodzenia w szukaniu rodzinke, przygotowywaniu sie do wyjazdu i POWODZENIA, tym ktorzy do USA dopiero co polecieli:) Agata, Danusia - o Was mowa :) Buziaki!