Strony

czwartek, 18 grudnia 2014

Pierwsza wizyta w Chicago (duuuużo zdjęć!)

Zaczęłam odliczanie do wyjazdu na 100 dni przed, a tymczasem dziś mija mi 100 dni jak już tu jestem!


Czas leci bardzo szybko, ale nie zgadzam się z tym, że tylko tutaj. Bo przynajmniej ja miałam tak samo w Polsce :)

Najciężej jak zwykle zacząć pisać, po długiej przerwie. Jestem tu już 100 dni, ale póki co, to co weekend zwiedzałam Chicago i swoja okolicę. Także dużo 'to do' na mnie czeka tej wiosny! :)

Większość weekendów minęła mi na długich spacerach ze znajomymi po ulicach Chicago. Super extra zdjęć niestety nie mam, bo wciąż nie mam aparatu, a zdjęcia robię tylko telefonem, ktory w dodatku nie chce się łączyć z moim komputerem;/ Ale pora zabrać Was w końcu na pierwszy spacer po Chicago oczami mojego telefonu.

Była sobota 20 września. Ciepły, słoneczny dzień. Po śniadaniu wsiadłam w auto, i ruszyłam w kierunku stacji. Oczywiście nie obyło się bez przygód. Najpierw przejeżdżał pociąg, przez co musiałam 15 min czekać, w związku z czym nie zdążyłam na pociąg:/ następny za godzinę, a Agata już na mnie czekała, a ja czekałam na stacji... no ale tak to już jest, że zawsze musi być z przygodami. Potem/ mimo nawigacji, musiałam pobłądzić zanim znalazłam stację, ale w końcu się udało. Zrobiłam pierwsze zdjęcia i usiadłam na ławce. Podeszła do mnie starsza pani z pytaniem, czy mogłabym zrobić jej zdjęcie. Oczywiście, że mogłam! Wcale nie była taka bardzo wylewna i rozmowna, jak to mówią wszędzie o Amerykanach, ale że ja nie miałam innego zajęcia, to ją zaczęłam wypytywac o to i o tamto:) I tym sposobem godzina czasu szybciutko minęła, a ja zyskałam kompana podróży. Co było mega pomocne, bo była to moja pierwsza podróż do Chicago. Pani akurat obchodziła swoje okrągłe 60  urodziny. Jechała do miasta by spotkać się i świętować z przyjaciółmi. Normalnie jeździ autem, ale pech chciał, że złamała sobie nogę parę dni wcześniej. Pani oczywiście też i mnie o wszystko wypytała, o Polskę, o podróże, o program au pair. Miło nam sie rozmawiało, więc kiedy nadjechał pociąg oczywiście poszłam za nią, i zajęłam miejsce obok. Po kilku przystankach dotarł do nas konduktor, i wiecie co? Pani powiedziała, że ona mi kupi bilet weekendowy (nawet nie jednorazowy!) do Chicago, bo to moja pierwsza podróż, i mam sie dobrze bawić! Nawet nie wiecie jak mi było jednocześnie miło i głupio i w ogóle. Dobry początek! :) 

Wysiadając z pociągu nie miałam pojęcia, w którą stronę iść i gdzie, więc podążałam za tłumem, i wcześniej poznaną panią. Union Station to naprawdę duży dworzec z wieloma wyjściami. Umówiłam się wcześniej z Agatą, która na mnie już czekała, jednak nie miałam pojęcia gdzie. Wyszłam pierwszym lepszym wyjściem, i od razu ją zobaczyłam. Wyściskałyśmy się jak szalone, ale szczęśliwe, że w końcu tu jesteśmy, razem. Kilka miesięcy wcześniej udało nam sie spotkać w Krakowie, przy okazji wizyty Agaty w ambasadzie.

Co by Was nie zamęczać, zapraszam na spacer po Chicago! Będzie duuuużo zdjęć! Ale pokochałam fasolkę, musicie mi wybaczyć! Przygotujcie się na obejrzenie jej od każdej strony :)

początek przygody - pierwsza wizyta na stacji
pierwsze foto z Chicago! :)
















fasolka od środka
selfie w fasolce oczywiście musi być, stały punkt w wizycie każdego turysty



po drodze złapał nas deszcz, więc przerwa w Starbucksie na vanilla bean frappucino jak najbardziej wskazana:)



czas na pierwsza deep dish pizzę! yummy! :D

i pierwsza wizyta w Cheescake Factory :)
We're glad you're here! 





Agata zaserwowała mi prawdziwe amerykańskie śniadanie;)


czwartek, 11 grudnia 2014

Happy 3 months!


Dziękuję za komentarze pod poprzednią notką! Wiem, że muszę wrócić do pisania, a przynajmniej powinnam! skoro ktoś tu zagląda i chce czytać, ale też i dlatego, że pamiętam jak jeszcze nei tak dawno, sama wyczekiwałam postów dziewczyn! Także rozumiem, rozumiem. Ale wiecie co jest najgorsze? Nie to, że trzeba znaleźć czas na pisanie i edycję zdjęć, ale najgorzej jest wrócić po tak długiej przerwie... Bo nie wiadomo od czego zacząć. Tak więc muszę wrócić z krótkimi notkami na różne tematy, bo inaczej to się nie uda. 
Tymczasem, dziś mija 3 miesiące od momentu, kiedy przekroczyłam próg domu mojej amerykańskiej host family. W poniedziałek minęły 3 miesiące od wylotu z Warszawy, od ostatniego spotkania z rodziną i znajomymi... Nie mam pojęcia, kiedy! To prawda, że czas tu leci bardzo szybko! Ale nie zgodzę się ze stwierdzeniem, ze tylko tu, bo mi w Polsce też leciał baaaaardzo szybko! Dopiero co studia wybierałam, a już jestem kilka miesięcy po obronie! 

Podsumowując te 3 miesiące... dalej jestem zadowolona z tego, że tu jestem. Przede wszystkim z tego, że udało mi się zrealizować ten cel, marzenie, bo przecież czekałam na to tak długo! Inni dawno już by stracili zapał, a ja jednak konsekwentnie do tego dążyłam. Ale taka już jestem;) Jak myślę, o tym co mi siedzi w głowie teraz, to aż się boję, że i to zrealizuję :P hihi 

Z rodzinką dobrze się wciąż dogaduję, nie mogę na nich narzekać. Moje maleństwo, to już nie takie maleństwo. I po tych 3 miesiącach widzę ogromną różnicę i dostrzegam ogromne postępy mojej małej dziewczynki. Przyjechałam tutaj jak miała 18 miesięcy, teraz ma już 21. Po 3 miesiącach mojego pobytu tutaj w końcu zaczęła sama trzymać butelkę, z czego jestem mega dumna! I z niej, i z siebie i swojej cierpliwości i upartości:) Mała sprawiła mi również prezent, bo zaczęła mówić moje imię, oraz kilka innych słówek, których naukę obrałam sobie za cel. Idzie nam coraz lepiej:) I już teraz wiem, że ciężko będzie mi się z nią rozstać po tym całym wspólnym roku... To jest mega niesamowite uczucie, kiedy widzisz, jak taki maluch każdego dnia robi ogrome postępy, codziennie mówi nowe słowa... I mam ochotę płakać ze wzruszenia, kiedy codziennie rano schodzę na dół do kuchni, a moje host dziecko ze śmiechem i radosym okrzykiem, bijąc do tego brawo, biegnie w moją stronę. To jest po prostu    n i e s a m o w i t e :)

Nie miałam jeszcze homesicku, i obawiam się, że niedługo może nadejść, bo podobno najgorzej jest po 3 miesiącach... ale zobaczymy! Może obejdzie się bez tego? W każdym razie wiem, że dam radę! :)

Jeśli chodzi o mój angielski... mam wrażenie, że nie widzę dużej różnicy. Ale moja host mum mówi, że ona widzi bardzo dużą:) Chociaż jak się bardziej zastanowię, to wiem, że poznałam sporo nowych słówek. I napewno łatwiej mi przychodzi rozmowa w tym języku. Jest zdecydowanie lepiej od kiedy poznaję nowych ludzi z innych krajów, z którymi inaczej niż po angielsku po prostu się nie dogadam! 

Jeśli chodzi o jedzenie... moja rodzinka odżywia się bardzo zdrowo, więc moje weekendowe szaleństwa nie są tragedią:) I tu znowu moja host mum, stwierdziła że wydaje jej się, ze schudłam ok. 2 kg, i ciągle powtarza, ze za mało jem! A mi tymczasem wydaje się, że przybrałam ze 2kg... Ale nie dam się, będę ćwiczyć!:) Zaprzyjaźniam się też z nowa aplikacją na moim telefonie, i uważnie zaczynam śledzić to, co jem.

Nie do końca jestem zadowolona z moich 'podróży', a raczej ich braku. Bo jedyne gdzie podróżuję, to ciągle Chicago co weekend albo dwa. Ale już niedługo sie to zmieni! I mam nadzieję, że w Nowym Roku będę mogła Wam pokazać wiele pięknych miejsc! Tymczasem niedługo muszę Was zabrać na wycieczkę do Chicago, bo jeszcze tego nie zrobiłam! Przepraszam! 

Podsumowując ja i Stany całkiem się polubiliśmy, ale dalej uparcie twierdzę, że nie chciałabym tu mieszkać na stałe. Zobaczymy, czy mi się zmieni:)  Jednak Europa to Europa! A tu ciągle powtarzam "To jest Ameryka, tego nie ogarniesz"! I co kolejna nowo poznana osoba, to kolejna osoba, która  przyznaje mi rację :)

Buziaki! :*
Wasz włóczykij ;)

PS Jeśli chcielibyście, zebym o czymś napisała, nie bójcie się do mnie napisać! Wszystkie propozycje mile widziane! :)


niedziela, 30 listopada 2014

Hej!

Donoszę, że jestem, żyję i mam się dobrze! Z rodzinką bardzo dobrze mi się układa, i jestem całkiem zadowolona z tego amerykańskiego aupairowania. Moja nieobecność tutaj nie wynika wcale z braku chęci pisania, czy z braku czasu. Owszem z tym ostatnim ciężko, ale uważam, że chcieć to móc, i naprawdę da się wygospodarować czas i na to! Jednakże od samego początku myślę i myślę, czy to ma sens... to pisanie tutaj... Nie wiem, czy ktokolwiek to czyta, czy kogokolwiek intersuje to co się u mnie dzieje, bo w końcu jestem takim samym szarym, zwykłym człowieczkiem... Z drugiej strony, pamiętam, jak sama z niecierpliwością czekałam na swoją przygodę au pair, i równie niecierpliwie czekałam na kolejne wpisy dziewczyn zza oceanu. Także prowadzę wewnętrzną debatę między sobą, czy to pisanie tutaj, upublicznianie wszystkiego ma jakikolwiek sens... Wiem, że to też pamiątka, ale dla siebie można pisać równie dobrze do zeszytu:) 
Mimo nieobecności tutaj, kolejne dwie osoby zaczęły obserwować bloga, więc może jednak ma to sens..? Nie wiem... i tak sobie właśnie myślę, i się tymi myślami z Wami dzielę! :)


Buziaki z Chicago! :* :)

piątek, 10 października 2014

Pierwsze dni z rodzinką

Przyleciałam do rodzinki w czwartek o bardzo późnej porze, więc ten dzień się nie liczy. Piątek spędziłam z poprzednią aupair, a hości pracowali. Pokazała mi co, gdzie jest, co jak zrobić, i cierpliwie odpowiadała na wszystkie pytania;) Dopiero w piątek rano miałam okazję poznać i zobaczyć moją małą, i dać jej prezent. Uważnie mi się przyglądała, w końcu jakiś intruz w domu się pojawił;) Kiedy pierwszy raz wzięłam ją na ręce, najpierw wyciągała swoje łapki w kierunku poprzedniej aupair, ale trwało to chwilunie, i jakoś tak się od razu do mnie przekonała;) 
K. zabrała mnie na przejażdżkę po okolicy. Odwiedziłyśmy polski sklep, gdzie kupiłyśmy to, na co miałam ochotę, a potem zabrała mnie na lunch do Red Robin. Skusiłam się na ciabattę z kurczakiem po włosku, bo uwielbiam te smaki;) Do tego frytki, i ledwo dałam radę to zmieścić;) I muszę przyznać, że ciabatta to to nie była, a raczej jakaś gąbka...a frytki... oni się tu nimi zachwycaja, bo takie duże, grube i w ogóle, ale szczerze? wolę mrożone aviko, naprawdę są smaczniejsze! :P
Po skończonej pracy pojechałysmy do banku. Ona chciała zamknąć swoje konto, więc ja przy okazji od razu otworzyłam swoje. Obsługujący nas pan zapytał K. o powód zamknięcia konta, więc zaczęła tłumaczyć, że wraca do kraju po roku i w ogóle. Obok tego pana stała dziewczyna (również tam pracowała, ale wyglądało to jakby przyuczała się dopiero do pracy może) i się zapytała skąd jesteśmy, więc mówimy, ze Polska. A ona po polsku odpowiada nam, że ona też jest z Polski :) Taki ten świat mały w Illinois! :) Tak więc, od razu pierwszego dnia otworzyłam konto bankowe, na podstawie swojego paszportu, wizy wraz z DS i listu z agencji potwierdzającego moje miejsce zamieszkania. Nie potrzebujecie do tego SSN. 
Wieczorem K. jechała na swoją ostatnią amerykańską domówk i zaprosiła mnie, bym jechała z nią. Szczerze mówiąc nie miałam ochoty, bo byłam zmęczona po tych intensywnych dniach i dużej dawce wrażeń, ale pojechałam z rozsądku. Bo to w końcu najlepsza okazja by tu kogoś poznać. Domówka była całkiem spoko, poza tym, że ja byłam cały czas śpiąca, no i jednak bariera językowa na początku jeszcze istnieje... Nie mniej jednak poznałam wielu ludzi (ale były tam w sumie tylko 3 aupairki + my 2). Jak to bywa na amerykańskich domówkach, było kilku nadprogramowych gości;) Ale totalna mieszanka! USA, Polska, RPA, Finlandia, Ukraina, Arabia Saudyjska... Oczywiście były czerwone kubeczki i miałam okazję pierwszy raz zagrać w beer ponga:) Trochę oszukiwany, bo ja nie piłam. Zaproponowałam K. że mimo wszystko mogę prowadzić auto w drodze powrotnej, bo ja jeszcze zdążę się tu pobawić, a to jej ostatnia impreza, jej znajomi, więc lepiej nich ona pije;) Chyba nie musze mówić, że byłam jedyną osobą która nie piła? I co więcej, Amerykanie nie mają z tym problemu, żeby jechać po alkoholu, także naprawdę długo musiałąm tłumaczyć i odmawiać.Chyba trochę dziwnie się na mnie patrzyli, ale wyznaję zasadę, że albo pijesz, albo kierujesz! koniec, kropka! Także wracając z imprezki, zaliczyłam swoją pierwszą jazdę autem po amerykańskich drogach. I pierwszy raz w życiu autem z automatyczną skrzynią! Dziwnie było, ale już się trochę przyzwyczaiłam:)

Jako, że wróciłysmy po 4 nad ranem, ciężko było wstać w sobotę. Obudziłam się koło 11, i hostka zabrała nas obie na lunch, do jej ulubionej tajskiej retauracyjki. Ale jedzenie tam było rzeczywiście dobre! Jadłyśmy jakąś tajską zupę, pieczone bakłażany, rollsy i sajgonki. Niestety nie mam zdjęć:/ Po lunchu odstawiłyśmy K. na lotnisko, w drogę powrotną do Polski. Bez łez sie nie obyło, ale taka kolej rzeczy. Mogłam sobie w tej chwili wyobrazić, jak mniej więcej będzie wyglądało moje pożegnanie za rok... Wychodząc z lotniska troszkę się zagubiłysmy, ale udało nam się ogarnąć. Wracajac zahaczyłyśmy o centrum handlowe, gdzie hostka chciała sobie kupić buty do biegania. Wstąpiłysmy do francuskiej kawiarenki po wodę i organiczne czekoladowe macaroni. Pierwszy raz widziałam zakonnicę za kasą;) Potem hostka nie mogła znaleźć wyjścia z tego centrum, więc pobłądziłyśmy i pomyślałam sobie 'oho, będzie ciekawie'. Kiedy udało nam się wyjść na parking, co się okazało? Moja HM zapomniała, gdzie zaparkowała auto :D myślałam, że padnę :P haha po kilku minutach w końcu to ja je odnalazłam;) I zapamiętałam sobie, że następnym razem, koneicznie muszę zwrócić uwagę na to, gdzie parkujemy! Potem wstąpiłyśmy po zakupy do Whole Foods - ekskluzywnego organicznego supermarketu. Rzeczywiście bardzo ładnie te sklepy wyglądają. I tu kolejna ciekawostka;) Hostka chciała kupić wino, ale zapomniała wziąć ID ze sobą. Czaicie, że jej go nie sprzedali? Muszą tu mieć wszystko odnotowane w komputerze! ale śmiesznie tak, bo przecież ona ma prawie dwa razy po 21 lat :P

Niedzielę spędziłam sama, w swoim pokoju. Szczerze przyznam, że rodzinka mnie zawiodła. Myślałam, że coś zorganizują, że jakoś fajnie razem spędzimy ten mój pierwszy weekend w Stanach, że spędzimy razem czas, lepiej się poznamy. Ale nie. Ona pojechała do Wisconsin do koleżanki na cały dzień, a on siedział w domu z małą. Nawet nie zaprosili mnie na głupi spacer. Ach no nic. Nie był to stracony czas dla mnie,a  dzień i tak był dobry, bo w końcu miałam okazję nadrobić zaległości na skype z rodzicami, bratem, siostrą, siostrzeńcem, szwagrem i ciocią. Przegadaliśmy kilka godzin:) Dodam tylko, że były to nasze pierwsze 'skajpy' na linii USA-Polska, także mieliśmy o czym rozmawiać :) W każdym razie, postanowiłam, że kolejne weekendy będą wyglądały inaczej! :)

"Kasia is coming :)" chociaż tyle miłego :)


środa, 8 października 2014

Lot do rodzinki

Właśnie mija miesiąc od kiedy opuściłam polską ziemię, a ja jestem w tyle z opowieściami! I przyznam się szczerze, że przez to, ze mam zaległości, to odkładam to jeszcze bardziej... Także muszę jak najszybciej je nadrobić i pisać już na bieżąco.

Wracając do tego pamietnego dnia, 11tego września 2014 roku... Tak była to 13 rocznica ataku na wieże WTC, a ja tego dnia miałam lecieć z NYC do Chicago... I szczerze mówiąc, bardzo obawiałam się tego lotu, bo nawet na orientation nas nastraszyli, że będą wzmożone kontrole itd. Myśl, że lecę kompletnie sama, do kompletnie obcych ludzi, i to na jedno z największych lotnisk świata, wcale mi nie pomagała. Od razu na lotnisku rzucały się w oczy czerwone napisy "Pamiętamy o ofiarach 11 września". To wszystko tylko dodawało emocji. No i obawy o bagaż, bo przecież już w Polsce ważył nieco za dużo, ale tam przymknęli na to oko, a skoro tu wzmożone kontrole... oj stresowałam się, muszę to przyznać! Ale nie spotkaniem z rodziną, a lotem właśnie.
Najpierw odprawa bagażu - musiałam zapłacić 25$, moja walizka dostała tylko etykietkę 'heavy' i nikt się nie przyczepił do wagi, więc ufff :) Potem musiałam czekać jakieś 4 godziny na swój samolot, więc rozmawiałam z dwiema dziewczynami - z Francji i Południowej Afryki, które czekały na swoje host rodzinki. Chciałam zobaczyć, jak będą wyglądały ich powitania:) Kiedy dziewczyny już się rozjechały, poszłam w kierunku ostatniej kontroli, ale wszystko pięknie się odbyło, walizki na taśmę, skanowanie ich i mnie i poszłam! Tak nas nastraszyli wzmożonymi kontrolami, a ja potem otwieram torbę, patrzę, a tam butelka z wodą, której zapomniałam wcześniej wyrzucić. W Europie przecież by to nie przeszło! A tu? Proszę bardzo, jaka wzmożona kontrola;) Także już mi trochę przeszło :) Usiadłam sobie przy wielkim oknie, i patrząc na co chwilę startujące i lądujące samoloty pisałam dla Was relacje z lotu do USA i orientation, i rozmyślałam, jak to będzie... w końcu wraz z tym lotem zaczynał się nowy rozdział w moim życiu. 

Leciałam liniami American Airlines. Co mnie zaskoczyło? Że jakieś 80% ludzi lecących tym samym samolotem co ja, to eleganckie panie i panowie w garniturach i z teczkami. Wszyscy wracali, jakby z pracy czy ważnych spotkań do domu. Myślałam sobie, że co za życie, ale może niektórzy tak mają, że latają do pracy z Chicago do NYC, albo chociaż na jakieś ważne spotkania, w końcu to tylko 2 godziny lotu. I kolejna zaskakująca rzecz! Zawsze słyszałam, że w naszym LOT są starsze stewardessy. OK, nie miały one po 25 lat, jak leciałam, a raczej ok 35, ale tu w American.. Cała załoga to starsze panie, i siwi dziadkowie... A ja myślałam, ze to praca tylko dla młodych ludzi, także jest nadzieja! hehe 

Mimo, że wcześniej maiłam zabookowane miejsce przez hostkę, przy odprawie mi je zmieniono. Na moje szczęście, bo powinnam siedzieć w środku, a dostałam miejsce przy oknie :) 

Po 2 godzinach wylądowaliśmy w Chicago. Nieco przerażona, bo kompletnie nie miałam pojęcia gdzie iść, i czy napewno odnajdę się z hostem, szłam za tłumem. Nie wiem czy wspominałam, że miał mnie odebrać host, a ja wcześniej z nim ani nie pisałam, ani nie rozmawiałam na skype! Szłam, szłam, po czym miałam do wyboru 2 kierunki, i nie mogłam ogarnąć, gdzie powinnam odebrać bagaż, więc postanowiłam się upewnić u pracownika lotniska. Poszłam we wskazanym kierunku, ale tam gdzie powinna być moja walizka, były bagaże z Tel Avivu bodajże. Stali różni ludzie, ale hosta nie widziałam... Byłam taka zmęczona po tej podróży, małej ilości snu, nadmiarze wrażeń, no i różnicy czasowej! Znalazłam toaletę, co by się choć trochę odświeżyć, i pomaszerowałam dalej w kierunku taśm, bo może jednak gdzieś tam znajdę swoją walizkę? Zanim doszłam do taśm, hostka wyrosła przede mną z wołaniem i kartką z moim imieniem. Przytuliła mnie, i powiedziała, że bagaże z NYC są właśnie tu. Odwróciłam się, a na taśmie właśnie wjeżdżała moja śliczna lazurowa walizka;) Była z nią tez poprzednia aupair. Obie stwierdziły, że szczęściara ze mnie, ze tak szybko dostałam bagaż i zachwycały sie jaki ślicnzy kolor:) A potem pomaszerowałyśmy długą drogą w stronę samochodu. Byłam tak zmęczona, i tak szczęśliwa, że się z nią znalazłam, że jest ktoś, kto mnie z tego lotniska odbierze, że zachciało mi sie płakać :) Ale nie płakałam! Wiecie o co chodzi? Bo w tym momencie to już było takie realne, że to jest prawdziwa rodzinka, nie jacyś wymyśleni wirtualni ludzie, którzy tylko co jakiś czas odpisują na maila. No i jechaliśmy do miejsca, które miało stać się moim domem na najbliższy rok. To było takie niewiarygdne. Niestety, okazało się, że nie jestem aż taką szczęściara, jak się wydawało, bo po wyjściu z hali przylotów, ale jeszcze przed dojściem do samochodu, hostka zauważyła, ze coś z moją walizką jest nie tak. A ja byłam tak zmęczona, że nie zwróciłam na to uwagi. No i tak, moja walizka jest przecięta z przodu i z tyłu... no cóż, długo się nią nie nacieszyłam :( Lot z Warszawy do Nowego Jorku, 9 godzin, bez problemu! A tu tylko 2 godziny, i takie coś :( No trudno, za rok będe musiała nabyć nową.

Po jakichś 30 minutach dotarłyśmy do domu, po drodze one we dwie nawijały po angielsku, a ja tylko potakiwałam. Przy tym poziomie zmęczenia, przy ich szybkości mówienia nie bardzo ogarniałam, co tu dużo mówić:) Zastanawiałam się, jak wygląda miejsce do którego mnie zabierają, bo nie widziałam wcześniej zdjęć domu! :) Dojechałyśmy, host mnie przywitał zwyczajnym "Witamy w USA, miło Cię poznać" i uściskiem dłoni. Pokazali mi dom, mała już spała, więc dałam im prezenty, i poszłam spać, bo już było późno. Muszę przyznać, ze te słodycze dla nich to był strzał w dzisiątkę! Do tej pory zachwycają się tymi 'lepszymi' czekoladami Wedla i śliwkami w czekoladzie :) Także polecam! :) 

słabo widać, ale są... napisy na lotnisku przypominające o 11tym września
tak sobie obserwowałam ruch na lotnisku
niewyraźne, ale pierwsze widoki na Chicago nocą z samolotu:)
no i w końcu ujrzałam mój pokój :)
Postaram się jak najszybciej nadrobić zaległości! :)

czwartek, 25 września 2014

Orientation w Au Pair in America

Rząd amerykański wymaga, by każda aupair uczestniczyła w czterodniowym szkoleniu. Także teraz kilka słów o tym, jak to wygląda w agencji Au Pair in America.
Na orientation było prawie 200 dziewczyn i 1 chłopak!! Tak, okazuje się, że w APiA też mogą być panowie. Warunek jest taki, że muszą na własną rękę znaleźć sobie rodzinę, i dopiero się zapisać. Przynajmniej tak nam powiedziała pani na szkoleniu. Było nas bardzo dużo, więc podzielono nas na dwie grupy. Wszystkie dziewczyny z wschodniego wybrzeża miały zajęcia z panem, a reszta dziewczyn z panią. Także byłam w tej drugiej grupie, i muszę przyznać, że nawet mi się podobało. Prowadząca (Sandee) była przemiła, przezabawna, i też leciała do Chicago :) I w dodatkuz  tego samego lotniska, niestety innymi liniami. Na szkolenie polecam Wam zabrać ciepłe ubrania, bo klimatyzacja chodzi na pełnych obrotach!

Dzień 1
To właściwie tylko lot do USA. Zostałyśmy bardzo późno odebrane z lotniska, więc tylko nas przywitano, przydzielono do pokoi, powiedziano nam co i jak, dostałyśmy rozpiski, koszulki i długopisy, zjadłyśmy kolację, i poszłyśmy spać.
Dzień 2
Plan na kolejny dzień wyglądał dokładnie tak:
Dziewczyny, które nie jechały do Nowego Jorku, miały wolny czas od 16. Należałam do szczęśliwej grupy osób, którym hości ufundowali wycieczkę;) Ale szczerze? Jeśli miałabym sama ją kupować, to nie bardzo się to opłaca... Jedyne co to, to że wjechaliśmy bez kolejki na Rockefeller Center. Samemu w krótkim czasie może byłoby to trudne do ogarnięcia. Tak czy siak dnia trzeciego pojechałyśmy same z dziewczynami do NYC i było o wiele lepiej:) Ale o NYC napiszę oddzielnego posta.

Dzień 3


Mieliśmy szkolenie z ludźmi z American Red Cross, i szczerze mówiąc to była najnudniejsza część szkolenia. Dotycząca udzielania pierwszej pomocy, pomocy przy różnych wypadkach i obrażeniach.. Przynajmniej ja nie lubię tych tematów, zawsze wszędzie się one przewijają... I w sumie ile mozna tego samego słuchać. Zawsze mnie to tylko przeraża. 
Przy obiedzie dostałysmy koperty z informacjami dotyczącymi naszych podróży do rodzinek.
A w recepcji czekała na mnie miła niespodzianka :)

Welcome to the United States! 
Najpiekniejszy bukiet jaki kiedykolwiek dostałam! :)
A tutaj 'kupon' do odboiru tejże niespodzianki. Uśmiałam się na widok pisowni mojego imienia;)
Od 18:30 tego dnia jest czas wolny, możemy robić co chcemy. Można iść na spacer po okolicy, albo popływać w hotelowym basenie :) Ja w tym właśnie czasie pojechałam z dziewczynami do NYC, same:)

Dzień 4


Rano trzeba było opuścić pokoje wraz z całym ekwipukiem. Ostatnie chwile szkolenia, obiad i czas się rozstać! Po tak wspaniale spędzonym czasie, przyszła chwila na rozstanie z dziewczynami. Każda musiała ruszyć w swoją stronę, spełniać swój własny american dream. Taka kolej rzeczy, przecież tego chciałyśmy! 

Kilka zdjęć z orientation:
hotel


hotelowe śniadanie, codziennie takie samo.. owoce i serek Philadelphia raotwały sytuację :)


pokój
z moją współlokatorką, Martą, która urzęduje w Kansas :)
focia przed wyjściem na szkolenie :)

sala szkoleniowa

w przerwie wszystkie z telefonami :P bo nie można było używać na zajęciach ;)



słodziaśna karta do pokoju, którą ciężko było otworzyć drzwi :)
i tuż przed rozjazdem na lotniska...