Strony

piątek, 10 października 2014

Pierwsze dni z rodzinką

Przyleciałam do rodzinki w czwartek o bardzo późnej porze, więc ten dzień się nie liczy. Piątek spędziłam z poprzednią aupair, a hości pracowali. Pokazała mi co, gdzie jest, co jak zrobić, i cierpliwie odpowiadała na wszystkie pytania;) Dopiero w piątek rano miałam okazję poznać i zobaczyć moją małą, i dać jej prezent. Uważnie mi się przyglądała, w końcu jakiś intruz w domu się pojawił;) Kiedy pierwszy raz wzięłam ją na ręce, najpierw wyciągała swoje łapki w kierunku poprzedniej aupair, ale trwało to chwilunie, i jakoś tak się od razu do mnie przekonała;) 
K. zabrała mnie na przejażdżkę po okolicy. Odwiedziłyśmy polski sklep, gdzie kupiłyśmy to, na co miałam ochotę, a potem zabrała mnie na lunch do Red Robin. Skusiłam się na ciabattę z kurczakiem po włosku, bo uwielbiam te smaki;) Do tego frytki, i ledwo dałam radę to zmieścić;) I muszę przyznać, że ciabatta to to nie była, a raczej jakaś gąbka...a frytki... oni się tu nimi zachwycaja, bo takie duże, grube i w ogóle, ale szczerze? wolę mrożone aviko, naprawdę są smaczniejsze! :P
Po skończonej pracy pojechałysmy do banku. Ona chciała zamknąć swoje konto, więc ja przy okazji od razu otworzyłam swoje. Obsługujący nas pan zapytał K. o powód zamknięcia konta, więc zaczęła tłumaczyć, że wraca do kraju po roku i w ogóle. Obok tego pana stała dziewczyna (również tam pracowała, ale wyglądało to jakby przyuczała się dopiero do pracy może) i się zapytała skąd jesteśmy, więc mówimy, ze Polska. A ona po polsku odpowiada nam, że ona też jest z Polski :) Taki ten świat mały w Illinois! :) Tak więc, od razu pierwszego dnia otworzyłam konto bankowe, na podstawie swojego paszportu, wizy wraz z DS i listu z agencji potwierdzającego moje miejsce zamieszkania. Nie potrzebujecie do tego SSN. 
Wieczorem K. jechała na swoją ostatnią amerykańską domówk i zaprosiła mnie, bym jechała z nią. Szczerze mówiąc nie miałam ochoty, bo byłam zmęczona po tych intensywnych dniach i dużej dawce wrażeń, ale pojechałam z rozsądku. Bo to w końcu najlepsza okazja by tu kogoś poznać. Domówka była całkiem spoko, poza tym, że ja byłam cały czas śpiąca, no i jednak bariera językowa na początku jeszcze istnieje... Nie mniej jednak poznałam wielu ludzi (ale były tam w sumie tylko 3 aupairki + my 2). Jak to bywa na amerykańskich domówkach, było kilku nadprogramowych gości;) Ale totalna mieszanka! USA, Polska, RPA, Finlandia, Ukraina, Arabia Saudyjska... Oczywiście były czerwone kubeczki i miałam okazję pierwszy raz zagrać w beer ponga:) Trochę oszukiwany, bo ja nie piłam. Zaproponowałam K. że mimo wszystko mogę prowadzić auto w drodze powrotnej, bo ja jeszcze zdążę się tu pobawić, a to jej ostatnia impreza, jej znajomi, więc lepiej nich ona pije;) Chyba nie musze mówić, że byłam jedyną osobą która nie piła? I co więcej, Amerykanie nie mają z tym problemu, żeby jechać po alkoholu, także naprawdę długo musiałąm tłumaczyć i odmawiać.Chyba trochę dziwnie się na mnie patrzyli, ale wyznaję zasadę, że albo pijesz, albo kierujesz! koniec, kropka! Także wracając z imprezki, zaliczyłam swoją pierwszą jazdę autem po amerykańskich drogach. I pierwszy raz w życiu autem z automatyczną skrzynią! Dziwnie było, ale już się trochę przyzwyczaiłam:)

Jako, że wróciłysmy po 4 nad ranem, ciężko było wstać w sobotę. Obudziłam się koło 11, i hostka zabrała nas obie na lunch, do jej ulubionej tajskiej retauracyjki. Ale jedzenie tam było rzeczywiście dobre! Jadłyśmy jakąś tajską zupę, pieczone bakłażany, rollsy i sajgonki. Niestety nie mam zdjęć:/ Po lunchu odstawiłyśmy K. na lotnisko, w drogę powrotną do Polski. Bez łez sie nie obyło, ale taka kolej rzeczy. Mogłam sobie w tej chwili wyobrazić, jak mniej więcej będzie wyglądało moje pożegnanie za rok... Wychodząc z lotniska troszkę się zagubiłysmy, ale udało nam się ogarnąć. Wracajac zahaczyłyśmy o centrum handlowe, gdzie hostka chciała sobie kupić buty do biegania. Wstąpiłysmy do francuskiej kawiarenki po wodę i organiczne czekoladowe macaroni. Pierwszy raz widziałam zakonnicę za kasą;) Potem hostka nie mogła znaleźć wyjścia z tego centrum, więc pobłądziłyśmy i pomyślałam sobie 'oho, będzie ciekawie'. Kiedy udało nam się wyjść na parking, co się okazało? Moja HM zapomniała, gdzie zaparkowała auto :D myślałam, że padnę :P haha po kilku minutach w końcu to ja je odnalazłam;) I zapamiętałam sobie, że następnym razem, koneicznie muszę zwrócić uwagę na to, gdzie parkujemy! Potem wstąpiłyśmy po zakupy do Whole Foods - ekskluzywnego organicznego supermarketu. Rzeczywiście bardzo ładnie te sklepy wyglądają. I tu kolejna ciekawostka;) Hostka chciała kupić wino, ale zapomniała wziąć ID ze sobą. Czaicie, że jej go nie sprzedali? Muszą tu mieć wszystko odnotowane w komputerze! ale śmiesznie tak, bo przecież ona ma prawie dwa razy po 21 lat :P

Niedzielę spędziłam sama, w swoim pokoju. Szczerze przyznam, że rodzinka mnie zawiodła. Myślałam, że coś zorganizują, że jakoś fajnie razem spędzimy ten mój pierwszy weekend w Stanach, że spędzimy razem czas, lepiej się poznamy. Ale nie. Ona pojechała do Wisconsin do koleżanki na cały dzień, a on siedział w domu z małą. Nawet nie zaprosili mnie na głupi spacer. Ach no nic. Nie był to stracony czas dla mnie,a  dzień i tak był dobry, bo w końcu miałam okazję nadrobić zaległości na skype z rodzicami, bratem, siostrą, siostrzeńcem, szwagrem i ciocią. Przegadaliśmy kilka godzin:) Dodam tylko, że były to nasze pierwsze 'skajpy' na linii USA-Polska, także mieliśmy o czym rozmawiać :) W każdym razie, postanowiłam, że kolejne weekendy będą wyglądały inaczej! :)

"Kasia is coming :)" chociaż tyle miłego :)


środa, 8 października 2014

Lot do rodzinki

Właśnie mija miesiąc od kiedy opuściłam polską ziemię, a ja jestem w tyle z opowieściami! I przyznam się szczerze, że przez to, ze mam zaległości, to odkładam to jeszcze bardziej... Także muszę jak najszybciej je nadrobić i pisać już na bieżąco.

Wracając do tego pamietnego dnia, 11tego września 2014 roku... Tak była to 13 rocznica ataku na wieże WTC, a ja tego dnia miałam lecieć z NYC do Chicago... I szczerze mówiąc, bardzo obawiałam się tego lotu, bo nawet na orientation nas nastraszyli, że będą wzmożone kontrole itd. Myśl, że lecę kompletnie sama, do kompletnie obcych ludzi, i to na jedno z największych lotnisk świata, wcale mi nie pomagała. Od razu na lotnisku rzucały się w oczy czerwone napisy "Pamiętamy o ofiarach 11 września". To wszystko tylko dodawało emocji. No i obawy o bagaż, bo przecież już w Polsce ważył nieco za dużo, ale tam przymknęli na to oko, a skoro tu wzmożone kontrole... oj stresowałam się, muszę to przyznać! Ale nie spotkaniem z rodziną, a lotem właśnie.
Najpierw odprawa bagażu - musiałam zapłacić 25$, moja walizka dostała tylko etykietkę 'heavy' i nikt się nie przyczepił do wagi, więc ufff :) Potem musiałam czekać jakieś 4 godziny na swój samolot, więc rozmawiałam z dwiema dziewczynami - z Francji i Południowej Afryki, które czekały na swoje host rodzinki. Chciałam zobaczyć, jak będą wyglądały ich powitania:) Kiedy dziewczyny już się rozjechały, poszłam w kierunku ostatniej kontroli, ale wszystko pięknie się odbyło, walizki na taśmę, skanowanie ich i mnie i poszłam! Tak nas nastraszyli wzmożonymi kontrolami, a ja potem otwieram torbę, patrzę, a tam butelka z wodą, której zapomniałam wcześniej wyrzucić. W Europie przecież by to nie przeszło! A tu? Proszę bardzo, jaka wzmożona kontrola;) Także już mi trochę przeszło :) Usiadłam sobie przy wielkim oknie, i patrząc na co chwilę startujące i lądujące samoloty pisałam dla Was relacje z lotu do USA i orientation, i rozmyślałam, jak to będzie... w końcu wraz z tym lotem zaczynał się nowy rozdział w moim życiu. 

Leciałam liniami American Airlines. Co mnie zaskoczyło? Że jakieś 80% ludzi lecących tym samym samolotem co ja, to eleganckie panie i panowie w garniturach i z teczkami. Wszyscy wracali, jakby z pracy czy ważnych spotkań do domu. Myślałam sobie, że co za życie, ale może niektórzy tak mają, że latają do pracy z Chicago do NYC, albo chociaż na jakieś ważne spotkania, w końcu to tylko 2 godziny lotu. I kolejna zaskakująca rzecz! Zawsze słyszałam, że w naszym LOT są starsze stewardessy. OK, nie miały one po 25 lat, jak leciałam, a raczej ok 35, ale tu w American.. Cała załoga to starsze panie, i siwi dziadkowie... A ja myślałam, ze to praca tylko dla młodych ludzi, także jest nadzieja! hehe 

Mimo, że wcześniej maiłam zabookowane miejsce przez hostkę, przy odprawie mi je zmieniono. Na moje szczęście, bo powinnam siedzieć w środku, a dostałam miejsce przy oknie :) 

Po 2 godzinach wylądowaliśmy w Chicago. Nieco przerażona, bo kompletnie nie miałam pojęcia gdzie iść, i czy napewno odnajdę się z hostem, szłam za tłumem. Nie wiem czy wspominałam, że miał mnie odebrać host, a ja wcześniej z nim ani nie pisałam, ani nie rozmawiałam na skype! Szłam, szłam, po czym miałam do wyboru 2 kierunki, i nie mogłam ogarnąć, gdzie powinnam odebrać bagaż, więc postanowiłam się upewnić u pracownika lotniska. Poszłam we wskazanym kierunku, ale tam gdzie powinna być moja walizka, były bagaże z Tel Avivu bodajże. Stali różni ludzie, ale hosta nie widziałam... Byłam taka zmęczona po tej podróży, małej ilości snu, nadmiarze wrażeń, no i różnicy czasowej! Znalazłam toaletę, co by się choć trochę odświeżyć, i pomaszerowałam dalej w kierunku taśm, bo może jednak gdzieś tam znajdę swoją walizkę? Zanim doszłam do taśm, hostka wyrosła przede mną z wołaniem i kartką z moim imieniem. Przytuliła mnie, i powiedziała, że bagaże z NYC są właśnie tu. Odwróciłam się, a na taśmie właśnie wjeżdżała moja śliczna lazurowa walizka;) Była z nią tez poprzednia aupair. Obie stwierdziły, że szczęściara ze mnie, ze tak szybko dostałam bagaż i zachwycały sie jaki ślicnzy kolor:) A potem pomaszerowałyśmy długą drogą w stronę samochodu. Byłam tak zmęczona, i tak szczęśliwa, że się z nią znalazłam, że jest ktoś, kto mnie z tego lotniska odbierze, że zachciało mi sie płakać :) Ale nie płakałam! Wiecie o co chodzi? Bo w tym momencie to już było takie realne, że to jest prawdziwa rodzinka, nie jacyś wymyśleni wirtualni ludzie, którzy tylko co jakiś czas odpisują na maila. No i jechaliśmy do miejsca, które miało stać się moim domem na najbliższy rok. To było takie niewiarygdne. Niestety, okazało się, że nie jestem aż taką szczęściara, jak się wydawało, bo po wyjściu z hali przylotów, ale jeszcze przed dojściem do samochodu, hostka zauważyła, ze coś z moją walizką jest nie tak. A ja byłam tak zmęczona, że nie zwróciłam na to uwagi. No i tak, moja walizka jest przecięta z przodu i z tyłu... no cóż, długo się nią nie nacieszyłam :( Lot z Warszawy do Nowego Jorku, 9 godzin, bez problemu! A tu tylko 2 godziny, i takie coś :( No trudno, za rok będe musiała nabyć nową.

Po jakichś 30 minutach dotarłyśmy do domu, po drodze one we dwie nawijały po angielsku, a ja tylko potakiwałam. Przy tym poziomie zmęczenia, przy ich szybkości mówienia nie bardzo ogarniałam, co tu dużo mówić:) Zastanawiałam się, jak wygląda miejsce do którego mnie zabierają, bo nie widziałam wcześniej zdjęć domu! :) Dojechałyśmy, host mnie przywitał zwyczajnym "Witamy w USA, miło Cię poznać" i uściskiem dłoni. Pokazali mi dom, mała już spała, więc dałam im prezenty, i poszłam spać, bo już było późno. Muszę przyznać, ze te słodycze dla nich to był strzał w dzisiątkę! Do tej pory zachwycają się tymi 'lepszymi' czekoladami Wedla i śliwkami w czekoladzie :) Także polecam! :) 

słabo widać, ale są... napisy na lotnisku przypominające o 11tym września
tak sobie obserwowałam ruch na lotnisku
niewyraźne, ale pierwsze widoki na Chicago nocą z samolotu:)
no i w końcu ujrzałam mój pokój :)
Postaram się jak najszybciej nadrobić zaległości! :)